W Kapsztadzie mieliśmy oddać samochód i wrócić do Pretorii samolotem, ale wymyśliliśmy sobie jeszcze dwa miejsca w RPA do odwiedzenia.
Samochód więc został z nami i ruszyliśmy dalej w drogę, w kierunku stolicy (administracyjnej).
Wyjazd na skarpę, o której wspominałem w początkowej części relacji.
Płasko, płasko, płasko i nagle - bach. Ściana. Wyjazd na ścianę, kilkaset metrów w górę i... znowu płasko.
Wjeżdżamy do pierwszego z miejsc, które sobie wymyśliliśmy po drodze do Pretorii. Cederberg Nature Reserve. Tu jeszcze droga brukowana...
...ale kawałek dalej - szutr. I tak kilkadziesiąt kilometrów po szutrze.
To taki szutr, po którym miejscowi jeżdżą do 100 km/h. My też się zbliżyliśmy do tej granicy (ileż można jechać z prędkością 30 km/h...), ale lokalnie trafialiśmy na ograniczenia prędkości. Najczęściej, jak w tym wypadku, przy (licznych) winnicach. Ograniczenie prędkości bierze się z chęci ograniczenia ilości pyłu opadającego na dojrzewające winogrona, a wzbudzanego przez gnające po szutrze samochody.
Dojeżdżamy do środka obszaru chronionego, gdzie położony jest, jeden z nielicznych na tym terenie, kemping.
Przyjemne miejsce, prowadzone przez sympatycznych ludzi mówiących po angielsku ze śmiesznym akcentem. O nich za chwilę, bo teraz infrastruktura kempingu. Na zdjęciu: Masterchef, edycja południowoafrykańska.
Na zdjęciu: Magda Gessler, edycja południowoafrykańska.
Cederberg słynie z fenomenalnych możliwości obserwacji gwiazd (potwierdzam), naskalnych malunków (wykonanych przez Buszmenów, zwanych też ludem San, ok. 2000-1500 lat temu)...
...oraz fantazyjnych formacji z piaskowca...
...ukształtowanych przez lata przez erozję eoliczną (czyli mówiąc po ludzku - wiatrową).
Odrobina wyobraźni i na skałach można dostrzec demoniczne portrety.
Demoniczne było również to małe stworzenie.
Przyczepiło się do Dagi i szło za nią nie dalej niż metr. Po jakimś czasie Daga zaczęła się niepokoić, więc spróbowała wystraszyć jaszczurkę. Ta jednak, zamiast uciekać... podskoczyła na przednich łapach i zaczęła, jakkolwiek kretyńsko to nie brzmi, szarżować na Dagę.
Wyjątkowe miejsce, ten Cederberg. Tak niesamowicie oderwane od cywilizacji i dominacji człowieka...
Wyjątkowe miejsce, ten Cederberg. Tak niesamowicie oderwane od cywilizacji i dominacji człowieka...
...choć w jaskiniach znaleźliśmy takie efekty działalności XIX-wiecznych wandali.
O anonimowości jednak było im trudno - brak tłumu, w jakim można się ukryć, dzięki czemu autorów tych podpisów...
Udało nam się zlokalizować na pobliskim cmentarzu. Na którym zresztą było raptem osiem nagrobków...
Tu wspomnę o właścicielach kempingu, położonego kilka kilometrów od cmentarza. Bardzo miło rozmawiało mi się z właścicielem tego interesu. Jego rodzina mieszkała w tej dolinie w Cederbergu od pięciu pokoleń (to prawdopodobnie tłumaczy specyficzny akcent). Pan znał historię Polski (wiedział, kim jest Wałęsa, o Kaczyńskich nie miał pojęcia - znowu taka sytuacja w moich podróżach. Ciekawe...), był bardzo ciekaw tego, co opowiadałem o Europie. Podsumował to jednak stwierdzeniem, że jemu ta dolina w pełni odpowiada (najbliższy sklep - ok. 30 km po szutrze, najbliższy szpital ponad 40 km, itp.) i on by nie chciał się wyprowadzić do Europy, bo... tam niespokojnie i za dużo wojen. Siedząc z nim wieczorem nad szklaneczką piwa, słuchając owadów i poza nimi ciszy, patrząc w Krzyż Południa - doskonale go rozumiałem.
Tu wspomnę o właścicielach kempingu, położonego kilka kilometrów od cmentarza. Bardzo miło rozmawiało mi się z właścicielem tego interesu. Jego rodzina mieszkała w tej dolinie w Cederbergu od pięciu pokoleń (to prawdopodobnie tłumaczy specyficzny akcent). Pan znał historię Polski (wiedział, kim jest Wałęsa, o Kaczyńskich nie miał pojęcia - znowu taka sytuacja w moich podróżach. Ciekawe...), był bardzo ciekaw tego, co opowiadałem o Europie. Podsumował to jednak stwierdzeniem, że jemu ta dolina w pełni odpowiada (najbliższy sklep - ok. 30 km po szutrze, najbliższy szpital ponad 40 km, itp.) i on by nie chciał się wyprowadzić do Europy, bo... tam niespokojnie i za dużo wojen. Siedząc z nim wieczorem nad szklaneczką piwa, słuchając owadów i poza nimi ciszy, patrząc w Krzyż Południa - doskonale go rozumiałem.
Wyjeżdżamy z Cederbergu i, obrzeżem Kalahari, kierujemy się na północny wschód.
Po drodze zatrzymujemy się na kempingu, zamieszkałym już przez takie stworzenia...
...i takie. Gdy pakowaliśmy namiot, a samochód stał otwarty na przestrzał, usłyszałem narastający szum. Zaniepokojony krzyknąłem do Dagi, żeby szybko wsiadała do auta i zacząłem zamykać wszystkie drzwi. Samochód się chłodził, więc zamykania było sporo, a szum ciągle rósł. Staliśmy w pobliżu palmy - rój jakiś owadów podleciał do palmy, zatrzymał się na chwilę i poleciał dalej. Nie wiedziliśmy jednak, co to za owady i jakie mają intencje. A byliśmy niemal pośrodku niczego, w małej miejscowości Vosburg.
I dalej w drogę. Poniżej 160 km/h nie było sensu zwalniać. Ogrodzenie, droga prosta jak strzała, dobry asfalt i zupełny brak ruchu (jeden samochód na 15-20 km). I żar z nieba.
Po drodze w pustynnym żarze mieliśmy do czynienia ze dość trudną sytuacją. Samochód miał silnik o ograniczonej mocy. Pracująca na pełnych obrotach klimatyzacja odbierała mu kilka "kucy", więc regularnie ją włączałem i wyłączałem. Daga sobie w tym czasie spała na siedzeniu pasażera. I, hmmmm, jak się okazało po dotarciu do celu, tak mi się tylko wydawało. Na miejscu Daga stwierdziła, że z powodu upału, gdy klimatyzacja była wyłaczona, ona mdlała...
No cóż - nie pozostaje mi nic innego, jak niniejszym serdecznie i publicznie przeprosić. A skutkiem ubocznym tamtej przejażdżki jest to, że teraz każda podróż w upale skutkuje pytaniem co pięć minut, czy na pewno mamy kontakt z rzeczywistością. Więc o żadnym śnie nie może być mowy...:-)
W każdym razie - problemy w drodze nie zostawiły trwałych skutków, a my...
Po drodze w pustynnym żarze mieliśmy do czynienia ze dość trudną sytuacją. Samochód miał silnik o ograniczonej mocy. Pracująca na pełnych obrotach klimatyzacja odbierała mu kilka "kucy", więc regularnie ją włączałem i wyłączałem. Daga sobie w tym czasie spała na siedzeniu pasażera. I, hmmmm, jak się okazało po dotarciu do celu, tak mi się tylko wydawało. Na miejscu Daga stwierdziła, że z powodu upału, gdy klimatyzacja była wyłaczona, ona mdlała...
No cóż - nie pozostaje mi nic innego, jak niniejszym serdecznie i publicznie przeprosić. A skutkiem ubocznym tamtej przejażdżki jest to, że teraz każda podróż w upale skutkuje pytaniem co pięć minut, czy na pewno mamy kontakt z rzeczywistością. Więc o żadnym śnie nie może być mowy...:-)
W każdym razie - problemy w drodze nie zostawiły trwałych skutków, a my...
...docieramy do drugiej zaplanowanej atrakcji na trasie do Pretorii. Miejsca o sporym znaczeniu w przeszłości. Na zdjęciu: informacja o licytacji dóbr z domu pana Kossutha.
To miasto Kimberley. Współczesne, ale założone w latach siedemdziesiątych XIX wieku...
...w związku z odkryciem na tym terenie złóż diamentów.
W pobliżu najważniejszego miejsca wydobycia diamentów odtworzono...
...starą zabudowę z epoki.
Odtworzono również fragment linii tramwajowej, która w Kimberley powstała już w 1887 roku (tramwaje konne, a od 1905 roku tramwaj elektryczny).
Tramwaj operuje dziś na jednej krótkiej linii jako atrakcja turystyczna, a umożliwia zerknięcie...
...od strony współczesnego miasta na największą atrakcję Kimberley, czyli tak zwaną....
"Wielką dziurę" - prawdopodobnie największą dziurę w ziemi wykopaną rękoma człowieka.
Kilka danych: wydobyto tu ponad 2,7 tony (!) diamentów, otwór ma średnicę ok. 463 metrów, głębokość otworu to 215 metrów (obecnie, bo pierwotnie było to 240 metrów), a lustro wody widoczne na zdjęciu położone jest na poziomie 174 metrów względem poziomu terenu. Przypominam, że dziesięciopiętrowy blok ma ok. 30 metrów.
Kilka danych: wydobyto tu ponad 2,7 tony (!) diamentów, otwór ma średnicę ok. 463 metrów, głębokość otworu to 215 metrów (obecnie, bo pierwotnie było to 240 metrów), a lustro wody widoczne na zdjęciu położone jest na poziomie 174 metrów względem poziomu terenu. Przypominam, że dziesięciopiętrowy blok ma ok. 30 metrów.
Obecnie tuż przy "Wielkiej dziurze" zlokalizowane jest muzeum poświęcone diamentom i ich wydobyciu.
Opuszczamy Kimberley. Na obrzeżach miasta dostrzegamy jeszcze spore stado flamingów, jednak z powodu braku dostępu do jeziora (wkoło działki prywatne i ostrzeżenia, że wkroczenie może zakończyć się śmiercią) zadowalamy się zdjęciem ze sporej, niestety, odległości.
Ostatnie dni spędziliśmy w Pretorii - przyjemnym mieście (jak na stolicę)...
...niestety jednak, w czasie naszego pobytu w sporym remoncie.
I jeszcze dobre słowo na koniec części fotograficznej relacji od ulicznego kaznodziei.:-)
Zapraszam na jeszcze jedną część relacji, już bez zdjęć, z zestawem moich spostrzeżeń na temat tego ciekawego kraju
c.d.n.
Zapraszam na jeszcze jedną część relacji, już bez zdjęć, z zestawem moich spostrzeżeń na temat tego ciekawego kraju
c.d.n.