No i nadszedł czas na relację ostatnią, szóstą.
Witam serdecznie!
Znów rozbijam toto na dwie części, bo okres, który obejmuje ta relacja, jest dość długi i trochę się wydarzyło.
Nie ma na co czekać - oto opis zdjęć:
Witam serdecznie!
Znów rozbijam toto na dwie części, bo okres, który obejmuje ta relacja, jest dość długi i trochę się wydarzyło.
Nie ma na co czekać - oto opis zdjęć:
Psiak w Saurasze, Park Narodowy Chitawan. Mnóstwo tych stworzeń się tam kreci, wszystkie przymilne, ale lepiej unikać - w wielu przypadkach już na pierwszy rzut oka widać, że ilość chorób, która trawi te biedne zwierzaki, jest ogromna
To początek dwudniowej pieszej wycieczki do dżungli, którą wykupiliśmy w lokalnym biurze. Nepalczyk wchodzi do Parku w dowolnym momencie, bez opieki, za 10 rupii. Mieszkaniec krajów południowoazjatyckich - za odrobinę więcej. Pozostali zagraniczni turyści za 500 rupii za dzień + opieka przewodnika (absolutne minimum to 700 + dodatkowe opłaty za jednodniową wycieczkę). Tak wiec zagraniczny turysta w najlepszym wypadku za dzień w tym parku zapłaci 120 razy więcej...
Najczęściej spotykany w Chitawan - tzw. cotton bug
Zdarzały się miejsca, gdzie trzeba się było przebijać przez ścianę traw pełnych pijawek (najdłuższy odcinek 5 km)
Najczęściej jednak trasa wiodła szerokim duktem, którym w sezonie (od drugiej połowy października) turyści wożeni są terenówkami
To często spotykana roślina w dżungli - przewodnik nazywał to winoroślą - mordercą drzew
Równie często spotykana forma - termitiera
W dwóch miejscach na trasie ustawione były wieżyczki obserwacyjne, z których można obserwować zwierzęta. I chociaż siedzieliśmy baaardzo cicho i uważnie oglądaliśmy trawy w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak zbliżania się nosorożca zmierzającego w stronę wodopoju, to jedyne, co widzieliśmy, to... kolejne grupy turystów...
Żeby oddać sprawiedliwość naszemu przewodnikowi - udało nam się w pierwszy dzień zobaczyć (poza robactwem, ale umiarkowanie spektakularnym) niewielki kawałek nosorożca (żeby było jasne - należący do większej całości, ale tej pozostałej całości już zobaczyć się nie udało), dwa dziki (! - te akurat w pełnej okazałości...) i dwa gatunki małp - rezusy (czyli te, które spotykaliśmy wcześniej w lesie, przy świątyniach, drogach, itp) i takie, jak na tym zdjęciu (zwane po angielsku "grey langur" - nie wiem, niestety, jaka jest ich polska nazwa). Drugi dzień wycieczki odpuściłem sobie licząc bardziej na wycieczkę na słoniach, którą mieliśmy zabukowana na trzeci dzień
To zdjęcie nie pamiętam, gdzie zrobiłem, ale wydaje mi się ciekawe, to wrzucam :-)
Poranek dnia wycieczki na słoniach. Słonie idą z "garaży" (stajni?... Jak się może nazywać to, gdzie słoń mieszka?...) na "miejsce startu"
"Miejsce startu" :-)
"Miejsce załadunku"
I już można ruszać w dżunglę
Która byłaby bardzo miłym i spokojnym miejscem, gdyby nie hałasy ludzkie dochodzące z grzbietów słoni... I już traciłem nadzieje na coś ciekawego do obejrzenia, gdy nagle...
...hałasy ludzkie przybrały na sile, a w jednym miejscu zgromadziła się większa ilość słoni. Najpierw dojrzeliśmy tylko szare kawałki pomiędzy krzakami, ale jeden ze słoni ruszył w las i wygonił szare kawałki na otwarta przestrzeń. I oto właśnie, co ujrzeliśmy
Młodziak
I tatuś (lub mamusia). Co ciekawe - chociaż podczas spaceru nosorożec, którego widzieliśmy, uciekał na nasz widok (a raczej zapach) bardzo szybko, to te spokojnie przechadzały się pomiędzy słoniami, pomimo hałasu turystów. Podejrzewam, ze: albo nie były tak dzikie, jak można by się spodziewać; albo zapach słoni był tak intensywny, ze przyćmił zapach ludzki, przez co nosorożce, przy bardzo słabym wzroku, po prostu nas nie zauważały, a hałas mogły traktować jako niegroźny jazgot niewiadomego pochodzenia
Przedstawiciel biura podroży, z którym odbyliśmy wycieczki i wpis w ich pamiątkowej książce pewnej osoby z Polski, która, jak podejrzewam (chociaż mogę się mylić...) jest wśród odbiorców tych relacji... Jeżeli to ta osoba, to świat jest mały... :-)
Lumbini w południowym Nepalu. Miejsce narodzin Buddy, ale z dość dużą społecznością muzułmańską, stąd, rzadko spotykany w Nepalu, minaret.
Muzeum poświęcone Buddzie na terenie przeznaczonym jako przyszła atrakcja dla turystów
Teren ten to ogromny park (ok. 5 x 2,5 km) z mnóstwem rzeczek, stawów, itp i buddyjskimi świątyniami, budowanymi tu przez społeczności buddyjskie różnych krajów w stylu dla danego kraju charakterystycznym
Tu, na przykład, chińska
A tu koreańska, nadal w budowie
A to teren przyległy do świątyni wietnamskiej, również jeszcze niestety zamkniętej
Brama wjazdowa do świątyni wietnamskiej
Wzdłuż parku biegnie podłużny staw. Na jednym jego końcu jest tzw. World Peace Pagoda (widoczny w oddali biały budynek), na drugim natomiast pali się "wieczny ogień" - symbol pokoju zapalony 1 listopada 1986 roku dla uczczenia Międzynarodowego Roku Pokoju 1986
Kobiety przed wieczornym nabożeństwem pod budynkiem przykrywającym fundamenty pozostałe z budowli, w której urodził się Budda
Ot, takie Mazury w Nepalu :-)
Dziecię karmiące maleńkie kózki. Trzy takie maluchy były, wszystkie miały jeszcze pępowiny...
No to pozostała jeszcze część "b' i już wam nie będę zawracał głów i zapychał skrzynek.:-) Jutro z samego rana wylatujemy do Stambułu i końcówka pójdzie stamtąd lub z Bukaresztu w sobotę. W części "b" będzie trochę o dzieciach - w Lumbini te bestie uniemożliwiały nam wychodzenie poza hotel z aparatami... Małe tornada...
No to pozostała jeszcze część "b' i już wam nie będę zawracał głów i zapychał skrzynek.:-) Jutro z samego rana wylatujemy do Stambułu i końcówka pójdzie stamtąd lub z Bukaresztu w sobotę. W części "b" będzie trochę o dzieciach - w Lumbini te bestie uniemożliwiały nam wychodzenie poza hotel z aparatami... Małe tornada...