nowy kraj, nowa wycieczka, nowe relacje. Poniższe relacje były wysyłane do moich znajomych i przyjaciół w trakcie podróży, z tym że wysyłane były nietypowo, bo bez zdjęć. Etiopia to kraj, w którym znalezienie komputera niezawirusowanego jest równie skazane na powodzenie, co próba znalezienia krzewu mango na północnych zboczach Szyndzielni (informacja dla ludzi spoza Bielska: góra nad tym miastem). Dlatego też nie chciałem ryzykować, ze wrzucenie zdjęć do mejla będzie ostatnim razem, kiedy te zdjęcia zobaczę.
Przy konwertowaniu relacji na stronę pojawił się problem, w jaki sposób połączyć teksty, które w swoim zamierzeniu miały stymulować wyobraźnię czytelnika i być "skończonymi" produkcjami ze zdjęciami, które często nie pozostawiają pola do domysłów. Problem postanowiłem rozwiązać w sposób następujący: w treść relacji wysyłanej z drogi, na gorąco, wplatam zdjęcia ilustrujące ten tekst, a poniżej wrzucam zestaw zdjęć (z komentarzami) z naszej podróży chronologicznie, zdjęciami opowiadając, jaką trasę przebyliśmy i co zobaczyliśmy.
Zapraszam do przeczytania relacji – kompletnych, zilustrowanych zdjęciami.
Wyobraźcie sobie taką sytuację.
Planujecie przejazd z Krakowa do Bielska-Białej. To cel. W hotelu Ester na krakowskim Kazimierzu, w którym nocujecie, jesteście informowani, ze do Bielska dostać się można tylko autobusem, i jedynie rano. Ponieważ nie macie kupionego biletu, pani w recepcji proponuje wyjazd z hotelu o godzinie 11:15 tak, żeby na dworcu być o 11:30. Odjazd autobusu jest o godzinie 00:00. Pani sugeruje również przejazd na dworzec taksówką (NALEGA wręcz), ponieważ o tak wczesnej porze ryzyko napadu i grabieży na trasie hotel-dworzec jest wyjątkowo duże. Wsiadacie wiec o 11:15 do zdezelowanej łady 1200 z lat 70-tych i po 15 minutach jesteście na dworcu. Jest jeszcze ciemno. Wpadacie w wir ludzi z bagażami, dziećmi, starcami, pudłami, workami i z innymi dowolnie wybranymi przedmiotami. Jest wszystko. Na płycie dworca stoi ponad setka (a może nawet i dwie) busów i autobusów z włączonymi silnikami. Smród spalin, pyl w powietrzu i brak informacji, w którą stronę się udać. Ale nie mija minuta, a informacja sama was znajduje. Orientujecie się, ze po ulicy Pawiej (przyjmijmy, ze był to stary dworzec w Krakowie, przed remontem - będzie łatwiej sobie wyobrazić) biegają tłumy chłopaczków w wieku ok. 15-25 lat, ubranych jak kibice różnych krakowskich drużyn, krzycząc: "Tarnów!", "Bielsko!", "Rzeszów!!!", "Wadowice! Wadowice!!!", "ZAKOPANE!!!" itp.
Na zdjęciu: nocna walka o klienta.
Podbiegają do was i pytają, dokąd chcecie jechać. Nieśmiało, przytłoczeni atmosferą panującą na krakowskim dworcu, odpowiadacie "Bielsko". Większość momentalnie traci wami zainteresowanie. Dwóch-trzech pokazuje wam ogólnie kierunek, gdzie stoi 20 autobusów. Ok, już coś wiecie. Idziecie w tym kierunku - tam znowu chłopaczki, z tym ze tu nie jesteście już tak obskakiwani - chłopcy są doprowadzani do porządku przez trzech panów z batami (w różowych uniformach), którzy ich leja, gdy ci próbują wyszarpywać bagaże z rąk podróżnych. Nie w złych intencjach (czego nie jesteście pewni, w końcu o niektórych krakowskich kibicach krążą różne opowieści) - po prostu w jednym kierunku jedzie kilka autobusów, kilku konkurencyjnych firm. Bagaż w ręce chłopaka-naganiacza już na pewno ląduje w bagażniku (na dachu) właściwego autobusu i konkurencja podróżnego nie odbierze. Wy macie szczęście - przez Bielsko jedzie tylko jeden autobus, do Cieszyna. O 11:40 siedzicie w autobusie, wraz z innymi czterema podróżnymi.
Na zdjęciu: w autobusie.
Przez następną godzinę obserwujecie walkę o klienta - dosłowną walkę. Walczą "kibice" z "kibicami", a gdy ci rozzuchwalają się za bardzo (lub gdy walczą o zbyt eleganckiego podróżnego) - "kibice" obrywają baty. Również dosłownie. Tak mija czas do ok. 00:40. Słońce wschodzi (ujawniając cały dworcowy chaos), autobus zapełnia się w 30% i rusza. Z tym ze nie rusza w stronę najbliższego wyjazdu z płyty dworca - rusza w stronę oddalonego wyjazdu, a ponieważ o tej porze odjeżdża większość autobusów, stajecie oczywiście w gigantycznym autobusowym korku.
Na zdjęciu: Wyjazd z dworca autobusowego.
W tym czasie kupujecie bilet - dostępny jedynie na pokładzie autobusu, u konduktora. Ponieważ konduktor podejrzewa, ze jesteście gośćmi z Czech, proponuje wam cenę 50 zł za bilet (zamiast obowiązujących 16), a kiedy upieracie się, że przecież bilet kosztuje 16, sprzedaje wam jeden bilet na druku oryginalnym, a drugi na... blankiecie kopii biletu (na który powinien skopiować się bilet pierwszy, ale dzięki lisiej przebiegłości i kocim umiejętnościom konduktora bilet się nie skopiował). Po niemal kolejnej godzinie (jest 1:30) autobus jest pełny w 110% i przekracza bramę dworca. Wjeżdżacie na Aleje. Ponieważ wraz ze świtem ruch na ulicach Krakowa rośnie wielosetkrotnie, z miasta wyjeżdżacie przed 3. Na miejscu, w Bielsku jesteście o 5.
Mam nadzieje, ze już sobie wyobrażacie, jak wyglądają nasze wakacje.
Mam nadzieje, ze już sobie wyobrażacie, jak wyglądają nasze wakacje.
Po tym przydługim wstępie parę słów wyjaśnienia się należy, przed dalszą opowieścią. Myślę, że trudno wam było sobie wyobrazić powyższą historię (która nam się przydarzyła na trasie Addis Abeba-Tyja, a która nie jest tu niczym wyjątkowym) może nawet nie z powodu absurdalności tej sytuacji w realiach krakowsko-bielskich, ale z powodu pozornego błędu logicznego. Jakim cudem, nawet w Afryce, słońce miałoby wstawać pomiędzy 11:40, a 00:40? Albo coś tu jest nie tak ze słońcem, albo z zegarem. Ze słońcem na szczęście jest wszystko w porządku - grzeje równo, zapewniając w Addis Abebie, na wysokości 2400 m n.p.m. temperaturę ok. 22-24 stopni w ciągu dnia. Zagadkę wyjaśnia sposób liczenia czasu przez Etiopczyków - są dwie godziny 00:00. Jedna o świcie, druga o zmierzchu. Ponieważ jesteśmy stosunkowo blisko Równika, długość dnia w ciągu roku nie ulega tu znaczącej zmianie. Dlatego przyjęto, że osobno liczy się czas dnia, a osobno czas nocy. Każda ichniejsza godzina 00:00, to nasza godzina odpowiednio: albo 6:00, albo 18:00. Nasza 7:00 i 19:00, to ich 1:00, 8:00 i 20:00, to godzina 2:00, a południe i północ mają o godzinie 6:00.
Na zdjęciu: Wierzcie lub nie - jest godzina 9:08.
Połapaliście się? Po tygodniu można. Zwłaszcza, że ich czas jest w powszechnym użyciu i nawet linia autobusowa Selam Bus, która oferuje wygodne połączenia porządnymi autobusami o europejskim standardzie na biletach drukowanych na komputerze (wielka to tutaj rzadkość) podaje czas odjazdu etiopski. A jeśli się połapaliście i uważacie, że to pestka i że "ze szwagrem to po pijaku nie takie rzeczy liczyliście", to dodam, że tę relację piszę 25 stycznia 2014 roku – ale to u was. U nas jest 17 maja 2006 roku. A dokładnie 17 dzień miesiąca tobi (również piątego - jak nasz maj). Z tym że miesięcy tutaj nie jest dwanaście, a trzynaście. I do tego trzynasty ma jedynie 5 dni...
To tyle pułapek czyhających na nieprzygotowanych turystów.
To tyle pułapek czyhających na nieprzygotowanych turystów.
Na zdjęciu: No ok, jeszcze jedna pułapka czyhająca na nieprzygotowanych turystów.
c.d.n.
UZUPEŁNIENIE. ZESTAW ZDJĘĆ.
c.d.n.
UZUPEŁNIENIE. ZESTAW ZDJĘĆ.
Przybyliśmy do Addis ok. 4 nad ranem. Ze względu na legendarne problemy ze stołecznymi taksówkarzami (w porze nocnej w szczególności) oraz rezerwację hotelu od następnej nocy, postanowiliśmy zaczekać na lotnisku do świtu. Na szczęście na lotnisku był czynny bar.
Ze znakomitą obsługą kelnerską.
Ulica Addis – kolory.
Sklep mięsny. Wszystkie wyglądały podobnie, jednak podczas całej podróży nie odbiło się to na kondycji żołądka.
Pod kościołem (trafiliśmy na ostatni dzień święta Timkat, czyli Objawienia Pańskiego, zwanego potocznie Świętem Trzech Króli – tam z Trzema Królami nie mającego nic wspólnego).
Pod kościołem. To, co ta Pani trzyma w rękach, nie do końca pasuje mi do jej ogólnego wizerunku.
Droga zamknięta. Co wcale nie wyklucza jej z użytku.
Kontrola policyjna, dość częsta na drogach Etiopii.
Czarna rozpacz, czyli gorący apel do kierownictwa MTV.
Minibusy i autobusy oznaczone są zgodnie z wyznaniem kierowcy.
Pomnik Lwa Judy. Pomnik z bogatą przeszłością. Postawiony w 1930 roku w podziękowaniu za zwycięstwo Etiopczyków nad Włochami pod Aduą, krótko potem, podczas włoskiej okupacji kraju, trafił do Rzymu. W 1937 roku podczas przemarszu oddziału afrykańskiego wojsk (m. in. przed Mussolinim i Hitlerem) młody Erytrejczyk, Zerai Deres, odłączył się od oddziału i próbował wspiąć na pomnik oddając mu hołd. Powstrzymywany przez gwardzistów zaatakował ich szablą (ponoć zabijając pięciu), zanim zginął zastrzelony. Pomnik wrócił do Etiopii po długich negocjacjach między rządami Włoch i Etiopii latach 60-tych.
Inny, znaczący pomnik w Addis – pomnik powstały za rządów tzw. Dergu, czyli Komitetu Koordynacyjnego Sił Zbrojnych. To oni odpowiadają, m. in. za symboliczny obraz głodnego dzieciaka z wydętym brzuszkiem z lat 80-tych, tak bardzo do dzisiaj kojarzący się z Etiopią.
Lokalizacja kafejki w takim miejscu, to rzeczywiście przejaw dobrego humoru...
Karawan.
Chyba...
Chyba...
Uliczny sprzedawca papaji.
Ulica Addis.
AutoCad?...
Hmmm.
Wszedłem. Zapytałem.
Owszem – jest. Edycja z 2013 roku kosztuje 70 birrów (czyli ok. 11 złotych) i przy zakupie dostaje się rachunek.
Hmmm.
Wszedłem. Zapytałem.
Owszem – jest. Edycja z 2013 roku kosztuje 70 birrów (czyli ok. 11 złotych) i przy zakupie dostaje się rachunek.
Na obrzeżach dzielnicy Piassa.
Słynna czerwona ciężarówka coca-coli.
Zdjęcie, które przysporzyło nam odrobinę kłopotów. Nie, nie chodziło o panią na pierwszym planie, lecz o ogrodzenie w tle. To ogrodzenie Pałacu Cesarskiego z 1955 roku. Wzdłuż ogrodzenia rozmieszczone są budki strażnicze (co kilkadziesiąt metrów), a główne zadanie strażników to pilnowanie, by nikt nie zrobił ani jednego zdjęcia tego... no tak, ogrodzenia, bo samego pałacu z ulicy poniżej nie widać. Panowie strażnicy są pod bronią i nie znoszą sprzeciwu. Było gorąco przez moment.
Uliczny sprzedawca bananów.
Uliczny warsztat szewski.
Etiopska muzułmanka w chuście we wzory niespecjalnie dotychczas kojarzące mi się z Islamem.
I tak żyją niektórzy mieszkańcy stolicy...
W świetle zagrożeń czyhających na turystów (jedno z pierwszych zdjęć tej relacji) zaskakująco dużo na ulicach Etiopii osób niewidomych. W ogóle w Etiopii nierzadki był widok (rzadki w krajach biednych) zadbanych osób niepełnosprawnych – np. osób na wózkach inwalidzkich we wsiach położonych przy drogach gruntowych.
Ulica Addis. Manekiny w większości białe.
Zdjęcie, choć jasne, wykonane już dobrą chwilę po zmierzchu. Dopóki widać zarys samochodu jadącego przed nami, nie ma potrzeby włączania świateł.
Restauracja Omar Khayyam w Addis. Nawet nienajgorsze jedzenie i jaka przytulna, domowa atmosfera!
Tyja. Kamienne stele. Ta rakieta to raczej miecz.
Symbolika wyrzeźbiona na stelach nie jest do końca wyjaśniona. Same stele to najprawdopodobniej nagrobki.
Ulica w Tyji.
We wsi nie ma bieżącej wody, dlatego jest ona transportowana m. in. na grzbietach osłów...
...z miejsca w centrum wsi, do którego jest dowożona beczkowozem.
Przydrożne załatwianie interesów.
W drodze z Addis-Abeby do Bahir Dar. Zjazd do wąwozu Nilu Błękitnego.
Postój po drodze. Telefony komórkowe, jak chyba w całej Afryce, są niebywale popularne. Telefon ma każdy, a wielu ma kilka.
Łagodne wzgórza po północnej stronie wąwozu. Widok z pędzącego autobusu.
Jezioro Tana w Bahir Dar.
Więcej zdjęć z tej okolicy i ciąg dalszy naszej podróży w następnej części relacji. A na zakończenie: zestaw zdjęć dzieciaków, bez których nie może obyć się żaden spacer w Etiopii dłuższy niż 2 minuty...
Więcej zdjęć z tej okolicy i ciąg dalszy naszej podróży w następnej części relacji. A na zakończenie: zestaw zdjęć dzieciaków, bez których nie może obyć się żaden spacer w Etiopii dłuższy niż 2 minuty...
Zwróćcie uwagę, co trzyma w rękach dziewczynka w pomarańczowej bluzce. Kartki z Reksiem wziąłem do Etiopii w ramach promocji Bielska-Białej za granicą. Jakie miny miały dzieciaki, gdy na kartce był Reksio malujący pisanki na Wielkanoc albo jeżdżący na łyżwach...