c.d.
Jesteśmy już po dwóch i pół tygodniu podróży po Etiopii. Przed nami jeszcze tylko 8 dni i wracamy do Polski. Oboje stęskniliśmy się już za krajem, za jego europejska normalnością.
Etiopia jest pięknym krajem, chociaż niełatwym do podróżowania. Przeszkody związane z czynnikiem ludzkim i "organizacją” podróży opisałem już poprzednio. Dziś wspomnę o innych czynnikach: komunikacji wewnątrzkrajowej oraz przyrodzie.
Komunikacja w Etiopii opiera się na autobusach, minibusach i samolotach na liniach krajowych. Kiedyś dodatkowo był jeszcze pociąg - linia kolejowa z Addis Abeby do Dire Daua i dalej, do Dżibuti. Jednak zupełnie niedawno zrezygnowano z tego połączenia (czego żałuje, ponieważ liczyłem na miła odmianę kolejową od ciągłego poruszania się autobusem) i obecnie mówi się o odtworzeniu linii połączeń kolejowych w ramach kraju. Na razie jednak o żadnych konkretnych planach nie słyszałem.
Obecnie podstawa poruszania się po kraju jest transport drogowy. Autobusy i minibusy publiczne dzielą się na trzy kategorie. Najlepsze pojazdy, często spotykane na trasach długodystansowych (np. na dwudniowej trasie pomiędzy Addis Abebą a Lalibelą), mieszczą się w kategorii pierwszej (level 1) - najlepszej, najbardziej wygodnej, co w tym wypadku oznacza miejsce na nogi pozwalające z trudem, ale jednak zmieścić się Europejczykowi o wzroście ok. 180 cm oraz w miarę wysokie siedzenia, dzięki którym drzemka w czasie podróży nie kończy się przykrymi dolegliwościami w okolicach kręgów szyjnych.
Jesteśmy już po dwóch i pół tygodniu podróży po Etiopii. Przed nami jeszcze tylko 8 dni i wracamy do Polski. Oboje stęskniliśmy się już za krajem, za jego europejska normalnością.
Etiopia jest pięknym krajem, chociaż niełatwym do podróżowania. Przeszkody związane z czynnikiem ludzkim i "organizacją” podróży opisałem już poprzednio. Dziś wspomnę o innych czynnikach: komunikacji wewnątrzkrajowej oraz przyrodzie.
Komunikacja w Etiopii opiera się na autobusach, minibusach i samolotach na liniach krajowych. Kiedyś dodatkowo był jeszcze pociąg - linia kolejowa z Addis Abeby do Dire Daua i dalej, do Dżibuti. Jednak zupełnie niedawno zrezygnowano z tego połączenia (czego żałuje, ponieważ liczyłem na miła odmianę kolejową od ciągłego poruszania się autobusem) i obecnie mówi się o odtworzeniu linii połączeń kolejowych w ramach kraju. Na razie jednak o żadnych konkretnych planach nie słyszałem.
Obecnie podstawa poruszania się po kraju jest transport drogowy. Autobusy i minibusy publiczne dzielą się na trzy kategorie. Najlepsze pojazdy, często spotykane na trasach długodystansowych (np. na dwudniowej trasie pomiędzy Addis Abebą a Lalibelą), mieszczą się w kategorii pierwszej (level 1) - najlepszej, najbardziej wygodnej, co w tym wypadku oznacza miejsce na nogi pozwalające z trudem, ale jednak zmieścić się Europejczykowi o wzroście ok. 180 cm oraz w miarę wysokie siedzenia, dzięki którym drzemka w czasie podróży nie kończy się przykrymi dolegliwościami w okolicach kręgów szyjnych.
Na zdjęciu: autobus kategorii 1.
Kategoria druga, również spotykana na długich trasach międzymiastowych, oznacza autobusy pozbawione wyżej wymienionych zalet. Kategoria trzecia (level 3) to autobusy kursujące najczęściej do miejscowości oddalonych o 2-3 godziny jazdy od dużych miast. Nie jest to łatwa kategoria, ponieważ często autobusy te są zatłoczone ponad miarę, a siedzenia są niewygodne, na których zresztą rzadko udawało nam się znaleźć miejsce. Bardzo często siedzieliśmy na „klapie” od silnika, przy samym kierowcy.
Na zdjęciu: "klapa" od silnika w autobusie kategorii 3.
Wbrew pozorom było to najwygodniejsze miejsce - stosunkowo umiarkowanie rzucało na gruntowych drogach (co przy trzygodzinnej podróży na takiej nawierzchni ma znaczenie), a także w tym miejscu zapylenie było najmniejsze z powodu niewielkiej ilości otwieralnych okien przed nami. Nie chodzi o to, ze te okna są otwierane w czasie podróży (Etiopczycy wola podróżować przy zamkniętych oknach - wydaje się, ze niezależnie od temperatury panującej na zewnątrz). Zarówno okna, jak i drzwi są tak nieszczelne, ze nie ma potrzeby otwierać okien, by po pewnym czasie w pojeździe nie było zbyt wiele widać.
Dodatkowo w drodze z Bahir Dar do Tys Abbaj, nad piękne wodospady na Nilu, trafił nam się autobus… „zakomarzony”. Nieopatrznie usiedliśmy z tyłu, na wilgotnych siedzeniach, które jak się szybko okazało, były wylęgarnią tych owadów. Szybko przeszliśmy na sprawdzoną komorę silnika.
Dodatkowo w drodze z Bahir Dar do Tys Abbaj, nad piękne wodospady na Nilu, trafił nam się autobus… „zakomarzony”. Nieopatrznie usiedliśmy z tyłu, na wilgotnych siedzeniach, które jak się szybko okazało, były wylęgarnią tych owadów. Szybko przeszliśmy na sprawdzoną komorę silnika.
Na zdjęciu: Autor po podróży autobusem "zakomarzonym". I zapylonym.
Nadmienić należy tu również, że niezależnie od kategorii, w żadnym z autobusów nie spotkaliśmy się z regulowanymi siedzeniami, a udogodnienia w stylu lampki do czytania czy też nawiewu powietrza, to jedynie europejskie fanaberie. W prawie każdym przypadku również podróż oznacza zapoznawanie się z przebojami muzyki etiopskiej - zapoznawanie, od którego nie można się odciąć z powodu głośności odtwarzanej muzyki (najczęściej ze znaczną szkodą dla jakości tych dźwięków). Czasami do muzyki dochodzą teledyski (owszem, zdarzają się w autobusach kategorii pierwszej dwa ekrany) i to już jest dość ciekawe zjawisko do obserwowania. Zwłaszcza że prezentowana muzyka, najczęściej pochodząca od pierwotnej muzyki plemiennej, choć „odpowiednio” unowocześniona, ma adekwatną oprawę wizualną, również nawiązującą do plemienności i pewnej „ludowości”.
Był jeszcze level 4 - co prawda bardziej zatłoczony (w końcu wyższy standard), ale za to miał klapę z tyłu, żeby mu ludzie nie powypadali..
Osobną kategorią są autobusy wspomnianej w poprzedniej relacji sieci Selam Bus. To najczęściej stosunkowo nowe autobusy chińskich marek, dość wygodne, z odchylanymi siedzeniami, z drobnym poczęstunkiem serwowanym na pokładzie, wyposażone jednak najbardziej podstawowo. Te autobusy również mają w swoim programie promowanie kultury etiopskiej poprzez odpowiednio głośne odtwarzanie muzyki. Oczywiście w tym standardzie - razem z teledyskami. Przejazd autobusami Selam Bus dostępny jest nielicznym, dobrze zarabiającym Etiopczykom - ceny połączeń są znacznie wyższe, niż w powszechnej komunikacji publicznej. Firma ta oferuje połączenia pomiędzy Addis Abebą, a większymi miejscowościami, do których prowadzą drogi w większości asfaltowe.
Na zdjęciu: Autobus Selam Bus nad wąwozem Nilu Błękitnego.
Asfalt na drogach etiopskich, a przynajmniej tych, po których podróżowaliśmy, jest dość często spotykany. Trasa Addis Abeba-Gonder jest niemal w całości wyasfaltowana. Za część asfaltu odpowiadają Włosi, którzy budowali tu drogi w przeszłości, obecnie najczęściej budową dróg zajmują się, a jakże, Chińczycy. Na północ od Gonderu, do miejscowości Debark (będącej bramą wjazdową do przepięknych gór Semien) droga jest nadal asfaltowa. Później natomiast zmienia się w pylistą drogę gruntową, dodatkowo będącą obecnie w fazie przebudowy. Dlaczego siedemdziesięciokilometrowy odcinek drogi pomiędzy Debarkiem a Addi Arkaj jest dodatkowo najtrudniejszym, na jaki trafiliśmy w swojej dotychczasowej podróży, wspomnę pod koniec następnej relacji. Droga ta, mam wrażenie, za kilka lat będzie już asfaltowa, więc przynajmniej niedogodności związane z pyłem i nierównościami powinny zniknąć. Dalej, do Shire (piękna nazwa dla fanów Tolkiena - wymawia się ją jednak Szyre), droga jest nadal gruntowa, ale już od Shire, przez Aksum, Addigrat i Mekelle, aż do Uoldiji (na tym odcinku na razie podróżowaliśmy) nawierzchnia jest utwardzona. Jednakowoż dotarcie do Lalibeli, miejscowości, o której przewodniki piszą, że jest obowiązkowa na trasie podróży przez Etiopię, oznacza ponad trzy godziny „telepania” się po drodze gruntowej. Dość dobrej jakości, prawda, ale jednak gruntowej (64 kilometry w trzy godziny - to mówi samo za siebie).
Na zdjęciu: Pylista droga gruntowa.
A co w takim razie z samolotami, o których wspomniałem wcześniej?
Większe miasta (ale nie tylko - przykładem chociażby wspomniana przed momentem niewielka, górska Lalibela) mają lotniska i połączenia lotnicze ze stolicą. To duże udogodnienie i sposób podróżowania wychwalany przez przewodniki. Etiopskie linie lotnicze mają dobrą opinię, potwierdzoną zresztą przynależnością do tzw. Star Alliance (jak np. nasz Lot i niemiecka Lufthansa). Na trasach lokalnych połączenia lotnicze miały bardzo rozsądne ceny - znacznie odbiegające od połączeń autobusowych, prawda, ale jednak w zasięgu przeciętnego podróżnika, który miałby ochotę odpocząć od wielogodzinnych podróży na kołach. Dlaczego wobec tego piszę o tym w czasie przeszłym? Z przykrością usłyszeliśmy w biurze Ethiopian Airlines, ze dopadła ich choroba trapiąca część kraju (tę część, która ma styczność z turystyką): tak zwane ceny dla "ferendżi”.
Większe miasta (ale nie tylko - przykładem chociażby wspomniana przed momentem niewielka, górska Lalibela) mają lotniska i połączenia lotnicze ze stolicą. To duże udogodnienie i sposób podróżowania wychwalany przez przewodniki. Etiopskie linie lotnicze mają dobrą opinię, potwierdzoną zresztą przynależnością do tzw. Star Alliance (jak np. nasz Lot i niemiecka Lufthansa). Na trasach lokalnych połączenia lotnicze miały bardzo rozsądne ceny - znacznie odbiegające od połączeń autobusowych, prawda, ale jednak w zasięgu przeciętnego podróżnika, który miałby ochotę odpocząć od wielogodzinnych podróży na kołach. Dlaczego wobec tego piszę o tym w czasie przeszłym? Z przykrością usłyszeliśmy w biurze Ethiopian Airlines, ze dopadła ich choroba trapiąca część kraju (tę część, która ma styczność z turystyką): tak zwane ceny dla "ferendżi”.
Na zdjęciu: Ferendżi.
c.d.n.
UZUPEŁNIENIE. ZESTAW ZDJĘĆ.
UZUPEŁNIENIE. ZESTAW ZDJĘĆ.
Kościół w Gonderze, obchody Święta Maryi.
Jak dowiedzieliśmy się od właściciela biura podróży, z którym wybieraliśmy się na wycieczkę, postaci ważne dla religii mają swoje święta w wybrane dni w roku (jak u nas), oraz w wybrane dni miesiąca. Tak więc spotkać tłum odzianych odświętnie na biało wiernych można znacznie częściej, niż tylko w niedzielę.
Jak dowiedzieliśmy się od właściciela biura podróży, z którym wybieraliśmy się na wycieczkę, postaci ważne dla religii mają swoje święta w wybrane dni w roku (jak u nas), oraz w wybrane dni miesiąca. Tak więc spotkać tłum odzianych odświętnie na biało wiernych można znacznie częściej, niż tylko w niedzielę.
W okolicy Kosoje, gdzie wybraliśmy się na kilkugodzinną wycieczkę z Gonderu.
Mieliśmy nadzieję na spotkanie dżelad, małp zamieszkujących jedynie terytorium Etiopii i Erytrei. Dość szybko, dzięki dobrze zorientowanemu przewodnikowi, trafiliśmy na kilka stad – wszystkie jednak obserwowaliśmy jednak z dość daleka. Do czasu...
Szukając dżelad trafiliśmy na inną małpę, piękną gerezę afrykańską.
W drodze, oprócz naszego przewodnika, towarzyszyły nam i inne osoby, które np. za wskazanie po drodze bawołu oczekiwały zapłaty za swoje usługi. Ci jednak przynajmniej byli w miarę cicho. Drobną przeszkodą w znalezieniu dziko żyjących zwierząt były, oczywiście, dzieciaki. Zgromadzone w hurtowej ilości starały się znaleźć jak najbliżej „ferendżi”. A ponieważ nasz obwód ma swoje ograniczenia, ilość miejsc w pobliżu nas była limitowana, skutkiem czego pomiędzy dzieciakami regularnie toczone były walki. Nieciche. Ponadto pozostali, którzy nie mieli szans na wymazanie uślinionymi paluchami naszych obiektywów, starali się wobec tego biec z przodu, by być przed „ferendżi” – właściwie nie wiem, w jakim celu. Poza ostrzeganiem zwierząt, że cyrk nadciąga.
Na szczęście etiopskie dzieciaki tylko nam wydawały się hałaśliwe. Zwierzęta sobie z ich krzyków niewiele robiły i zgodziły się na pozowanie do zdjęć...
...podczas intymnej czynności iskania. Przez cały czas byliśmy jednak bacznie obserwowani.
O okolicy Kosoje krąży opowieść, że w 1965 roku królowa Elżbieta II, jadąc drogą z Gonderu do Aksumu (to już każe wątpić w prawdziwość tej historii, znając stan tej drogi...) zachwyciła się widokiem i nakazała swojemu kierowcy zatrzymać się na herbatę.
Przyznać trzeba, że widoki rzeczywiście imponowały.
Wracając z Kosoje trafiliśmy do wioski Uolleka. Wioski do początku lat 90-tych zamieszkałej przez Felaszów, czyli etiopskich Żydów.
W latach 1985-1992 zostali oni wywiezieni z Etiopii.
Przewodnik-książka twierdzi, że byli oni „ewakuowani” przez rząd Izraela do Jerozolimy spod rządów reżimu komunistów (vide pomnik z pierwszej relacji).
Przewodnik-człowiek twierdzi, że zostali oni z Etiopii wyrzuceni za swoje przestępstwa. Wydaje się, że prawdziwsza jest wersja pierwsza.
Przewodnik-człowiek twierdzi, że zostali oni z Etiopii wyrzuceni za swoje przestępstwa. Wydaje się, że prawdziwsza jest wersja pierwsza.
Felaszowie to zresztą ciekawa grupa etniczna. Zgodnie z legendą są potomkami króla Salomona i królowej Saby. Sami siebie nazywają „Bete Israel”, czyli „Dom Izraela”.
Ich judaizm jest specyficzny, oparty na Torze (nie znają Talmudu). Wielu z nich zresztą to nie wyznawcy judaizmu, lecz chrześcijanie. A ponieważ mają ciemną skórę, nazywani są również „Czarnymi Żydami”.
Powrót do Gonderu. Zostało jeszcze trochę czasu, by odwiedzić najładniejszy z gonderskich kościołów (i jeden z najładniejszych w Etiopii), kościół Debre Birhan Selassje.
Najlepiej kościół odwiedzić pod wieczór, gdy do jego wnętrza wpada światło...
...oświetlając piękne malowidła.
Część ze 135 cherubinów zdobiących sufit kościoła.
Drobny akcent w knajpie w Aksum przypominający nam, w jakim okresie pojawiliśmy się w Etiopii. Krzyczące do nas z wielu stron „MerryKristmasy” w prawie 30 stopniach wyglądały dziwacznie...
Aksum to historyczne etiopskie miasto, nazywane „kolebką etiopskiej kultury”. Mnóstwo tu historycznych obiektów (tu wejście do grobowca króla Basena, rządzącego Aksum prawdopodobnie w czasach Chrystusa), często w ogóle nie badanych przez archeologów.
Ulica w Aksum. Jeden z nielicznych w Etiopii znaków drogowych.
Mauzoleum pod najważniejszym (lub drugim najważniejszym, jeśli wierzyć legendom) miejscem w Aksum...
... polem stel. Najważniejsza, dominująca całe pole stel, jest stela króla Ezany – najpotężniejszego władcy Aksumu, który ogłosił chrześcijaństwo religią państwową (jako trzecie państwo na świecie, po Armenii i Gruzji, a kilka lat przed Rzymem). Stela jest pochylona, ale badania wykazały, że taką ją postawiono. Niemniej niedawno postanowiono ją zabezpieczyć.
Stele, zgodnie z legendami, stawiane były przez władców Aksumu, by podkreślić ich potęgę.
Stela Ezany, wznosząca się na wysokość 23 metrów, wyglądałaby mniej imponująco, gdyby 33-metrowa stela króla Remhaia z III wieku nie runęła w czasie stawiania (lub niewiele później).
Mai Szum, czyli tzw. „basen królowej Saby”. Legendy lokują jego powstanie gdzieś pomiędzy X w. p.n.e., a... XV w. n.e. I bądź tu człowieku mądry...
Ot, pozostałości czegoś na polu przy drodze. Ziemia w Aksum kryje ponoć mnóstwo takich niespodzianek odkrywanych przy okazji prac rolnych. W jednym z miejskich parków jest knajpka, gdzie można usiąść przy stoliku w towarzystwie tablicy z IV wieku, zagrać w bilard opierając się w przerwie pomiędzy rundami o filar pochodzący z pałacu Ezany, a także pomylić z ławką płytę kamienną służącą do... oczyszczania zwłok.
Jeden z grobowców Kaleba i Gebre Meskela, zlokalizowanych poza miastem. Ponoć z VI wieku.
Jeśli prawdą jest to, co mówią przedstawiciele Etiopskiego Kościoła Ortodoksyjnego, to to miejsce jest ważniejsze, niż pole stel, zlokalizowane po drugiej stronie ulicy. Według przedstawicieli kościoła jeden z tych trzech niewielkich budynków jest domem Arki Przymierza (tymczasowo, ponieważ Arka na stałe przechowywana jest w budynku po prawej, którego widać tylko okno). Nie ma możliwości nawet podejść w pobliże budynków, a do samej Arki dostęp ma jeden starannie wybrany strażnik.
Kolejna legenda?
Hmmm...
Prawdopodobnie tak.
Kolejna legenda?
Hmmm...
Prawdopodobnie tak.
Zaułki Starego Miasta Aksum.
Drugie pole stel, poza miastem. Nie tak efektowne, jak główne.
Wilczomlecz kandelabrowy poza murami Dongaru, zwanego „pałacem królowej Saby”. Prawdopodobnie z VII w. n.e., na pewno odkryty w 1950 roku i na pewno nie mający nic wspólnego z królową Saby.
Tankowanie paliwa (nawet autobus level 1 nie jest wolny od przejściowych trudności ze zdobyciem paliwa!) w drodze do Mekelle.
Piękność
na dworcu w Addigrat na północy kraju.
Czekając na autobus, dworzec w Addigrat.
W oczekiwaniu na komplet pasażerów.
Mekelle. Miejscowość nieturystyczna, ale przyjemna. Znak „stop” dla mniej piśmiennych.
Biuro Ethiopian Airlines. Za chwilę dowiemy się, że pazerny właściciel hotelu i państwowy, poważany przewoźnik lotniczy nie różnią się pod względem polityki wobec nas, „ferendżi”.
c.d.n.
Historii naszej podróży to na razie tyle. Jesteśmy na półmetku.
Kończę jak zwykle.
Proszę Państwa – przed Państwem etiopskie dzieciaki.:-)
Kończę jak zwykle.
Proszę Państwa – przed Państwem etiopskie dzieciaki.:-)