Witam.:)
W tym roku wybrałem się sam i bliżej, ale własnym, i do tego ekologicznym, środkiem transportu. Pierwszy etap podróży tak ekologiczny jednak nie był. Zaczęło się od dwóch autobusów: z Krakowa do Budapesztu i z Budapesztu do Klużu-Napoki. W Klużu przesiadka na pociąg do Subcetate (mała wiocha u stóp Retezatu).
W tym roku wybrałem się sam i bliżej, ale własnym, i do tego ekologicznym, środkiem transportu. Pierwszy etap podróży tak ekologiczny jednak nie był. Zaczęło się od dwóch autobusów: z Krakowa do Budapesztu i z Budapesztu do Klużu-Napoki. W Klużu przesiadka na pociąg do Subcetate (mała wiocha u stóp Retezatu).
Na zdjęciu – moja maszyna czeka na przesiadkę w Subcetate. Miałem tam odrobinę czasu i czekając na pociąg do Konstancy zrobiłem sobie przejażdżkę po okolicy, a ponieważ wiało jak diabli, miałem i namiastkę tego, co czekało mnie później. Pod wiatr: z biedą 5-7 km/h, z wiatrem: ponad 30, bez pedałowania. No i, dzięki sakwom, ogromna podatność na wiatr boczny.
A to już widok z pociągu na odcinku pomiędzy Bukaresztem, a Konstancą. Ten kanał łączy Dunaj z Morzem Czarnym. Może to brzmi dziwnie, bo przecież Dunaj wpada do Morza Czarnego, jednak wykopanie kanału skróciło drogę do morza, jako że Dunaj skręca na północ w końcowym odcinku.
Kanał przekopany został w czasach słusznie minionych, rękoma więźniów, w większości politycznych. Przy tej okazji polecam znakomitą książkę „Biały król” napisaną przez transylwańskiego Węgra, Gyorgy Dragomana. Wspomnienia chłopca (kojarzące mi się z „Mikołajkiem”, tylko w wersji noir), którego ojciec przy kopaniu wspomnianego kanału, bynajmniej nie z własnej woli, pracował.
Próbowałem sobie zrobić „zdjęcie otwarcia” na kilometrze zerowym, ale za każdym razem, gdy leciał samowyzwalacz, to ktoś podchodził i zagadywał…:) Ech, ci Rumuni.
Ale w końcu się udało – kilometr zero, kasyno, Konstanca.
Początek kanału Dunaj – Morze Czarnej, na rogatkach Konstancy. Na tym etapie jeszcze planowałem, że moja podróż będzie pierwszym etapem duuuuużej całości, ale chwilę później dwukrotnie, dzięki rumuńskim kierowcom ciężarówek, wpadłem do rowu. Wtedy też powiedziałem, że ja to pieprzę, i, owszem, skoro powiedziałem „a”, to muszę powiedzieć „ą”, więc jadę dalej, ale na pewno nie będzie tak, że dam się zabić jakiemuś błaznowi, kto wie zresztą, czy trzeźwemu, który nawet nie zauważy, że ma trupa na sumieniu. Zresztą trochę mojej winy w tym też było – trzymałem się samego skraju pasa drogi, tymczasem trzeba było walić środkiem. Tej zasady trzymałem się do końca podróży i, dzięki temu, mogę pisać te słowa.
To mi się wydawało śmieszne, bo w sumie my już mamy hotele 3D… A Rumunii ciągle 2D… Ciekawe swoją drogą, jak oni się w takim hotelu 2D mieszczą.
Wjazd do Bułgarii.
Tu taka uwaga o wybrzeżu rumuńskim w drugiej połowie września – było 28 stopni, woda ok. 21, a plaże zupełnie puste. W nadmorskich miejscowościach pozwijane bary, restauracje, hotele pozamykane. Jeśli komuś nie przeszkadza brak infrastruktury (i ludzi również), to warto.
Tu taka uwaga o wybrzeżu rumuńskim w drugiej połowie września – było 28 stopni, woda ok. 21, a plaże zupełnie puste. W nadmorskich miejscowościach pozwijane bary, restauracje, hotele pozamykane. Jeśli komuś nie przeszkadza brak infrastruktury (i ludzi również), to warto.
Pierwsza droga w stronę wybrzeża bułgarskiego. Widok charakterystyczny również dla Wołoszczyzny w Rumunii, po sąsiedzku. Tu pierwszy raz poczułem „wiatr od morza”. 15 km jazdy przez ponad 3 godziny dało w tyłek. Ale! Ja narzekam, tymczasem w Warnie spotkałem drobniutką Japonkę, w wieku ok. 50 lat, która jechała na rowerze bodajże z Amsterdamu, przez Niemcy, Austrię, Węgry, Serbię, Rumunię, Bułgarię. Planowała skończyć swoją podróż w Stambule, bo dalej w Turcję już odrobinę bała się jechać…:) Skubana opowiadała mi o odcinku swojej podróży, wzdłuż Dunaju, na zachód od Ruse, gdzie cały dzień jechała pod wiatr od morza. Był to najgorszy dzień jej podróży, zrobiła w tym dniu… 150 km. 150 km pod wiatr! Ja po tych 15 miałem dość. Zgaduję, że to kwestia ichniego wychowania. A za tym idzie i wniosek, że każdego z nas również byłoby na to stać… Bo dodać muszę, że jazda na rowerze, to nie był jej styl życia. Ona normalnie pracowała (raczej przy biurku, nie wyglądała na zawodowego machacza łopatą), natomiast przejażdżka na rowerze po Europie to były jej wakacje
Pierwsza zabudowa i kolory kojarzące mi się z południem Europy.
Pierwszy „dziki” nocleg w okolicach Tjulenowa nad samym morzem, na szczycie klifu.
W nocy na zupełnie pustych polach po drugiej stronie zatoki wylądowało UFO. Było dużo światła, zeszli się jacyś ludzie, nad ranem odleciało. Zrobiłem tylko jedno zdjęcie „z przyczajki”, chcąc uniknąć zauważenia i porwania.
Fajniejszy fragment wybrzeża Bułgarii, zupełnie odmienny od turystycznej komercji, w stylu Złotych Piasków, czy Słonecznego Brzegu.
Pogoda straszyła, ale zasadniczo była idealna na rower: słońce rzadko świeciło bezpośrednio (co i tak nie przeszkodziło mu spalić mi skórę), a temperatura ok. 25 stopni.
No i zupełny brak deszczu przez 3 tygodnie.
Klify wieczorem były „zatłoczone” – kilkanaście osób łowiło ryby ze sporej wysokości. To dowód, że nie zawsze jest to bezpieczne.
A tu mi trochę szczęka opadła. Wjeżdżam do miejscowości Kavarna, której architektura, styl i klimat pozostawiają człowieka idealnie obojętnym; pozornie nudnej tak, że zanim się z niej wyjechało, to już się zapomniało, że się w niej w ogóle było. A tu proszę: Billy Idol, Tarja Turunen (! Któż to, u diabła? - zapytacie. Dla niezorientowanych: fińska była wokalistka zespołu Nightwish)…
…Manowar (również Dio, ELO, Deep Purple i inni), czy wreszcie taki diaboł, jak sam…
…Lemmy z Motorheadu! Ciekawe, czy biedne babcie mieszkające w tych klimatyzowanych mieszkaniach zdają sobie sprawę, jakiego antychrysta mają za sąsiada…
Zagadka rozwiązała się w Sofii: tam zapytałem, o co chodzi i dowiedziałem się, że chodzi o Kaliakra Rock Fest, który od kilku lat w tej miejscowości się odbywa. No tak – teraz to ma sens!
Zagadka rozwiązała się w Sofii: tam zapytałem, o co chodzi i dowiedziałem się, że chodzi o Kaliakra Rock Fest, który od kilku lat w tej miejscowości się odbywa. No tak – teraz to ma sens!
Różnie się nocowało – to jeden z bardziej komfortowych noclegów, pod nieczynnym hotelem Kaliakra w miejscowości Balczik. Część wybrzeża Bułgarii jest mocno zagospodarowana i znalezienie tam wolnego miejsca na rozstawienie namiotu graniczy z cudem. To miejsce było prawie w samym centrum miejscowości, bezpieczne z powodu strzeżonego parkingu przed hotelem (oczywiście parking nie służył nieczynnemu hotelowi, lecz gościom pobliskiego pałacu). Do tego trawnik pod namiot z przyciętą trawą i płaski plus utwardzony teren pod przygotowanie posiłków.:) Ideał.
Fragment nadmorskiej drogi. Po sezonie, więc ruchu na drodze prawie żadnego.
Ta część wybrzeża słynie z białych klifów. Bardziej spektakularnie wyglądają z większej odległości.
Częsty widok przy bułgarskich drogach – miniaturowe, jednonagrobkowe cmentarzyki. Nie mam pojęcia, czy delikwent (delikwenci, w niektórych przypadkach) jest również w takich przyjemnych i cichych miejscach chowany.
Pewnie żart stary jak świat, ale cieszy. Jedyny znak drogowy, który spotkałem w życiu, który jednocześnie informuje i grozi.
Piękności, nieprawdaż? Albena. Jeden z bułgarskich kombinatów turystycznych.
A to kolejne urokliwe i spokojne miejsce na bułgarskim wybrzeżu: Złote Piaski. Ominięte szerokim łukiem – obiektyw miał długą ogniskową.:)
Koniec części pierwszej.
Koniec części pierwszej.