Sri Lanka, część 3
Wyjeżdżamy z Dżaffny i wjeżdżamy w prowincję, gdzie nadal widać ślady niedawno zakończonej wojny. Nie znam, niestety, przeznaczenia tego budynku, gdy pełnił jeszcze funkcje, do których został przeznaczony. Czy był to meczet (minarety)? Czy spichlerz (małe okna)? Obiekt wojskowy?... Nie ma znaczenia, teraz rządzi tu natura.
Takich ruin jest tutaj jeszcze sporo. To prawdopodobnie był kościół.
Ale nie tylko wojna spowodowała zniszczenia w tej części Sri Lanki. Odbijamy od głównej drogi A9, by zobaczyć, jak tu wygląda wybrzeże.
A wygląda dość smutno. Pomiędzy palmami w pasie nadbrzeżnym co chwilę natknąć się można na kostkę fundamentów.
Dopiero w odległości ok. 200 m od oceanu na fundamentach ostały się resztki ścian.
Sporadycznie można się natknąć na nowsze obiekty: kapliczki...
... i pomniki. I nieliczne (przynajmniej w tej okolicy) nowe domy.
Napisy na pomnikach przypominają (a niektórych zapewne informują, bo to już parę lat minęło) o tragedii, która wydarzyła się tu w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia w roku 2004 (a więc jeszcze w czasie trwania wojny domowej!). Wtedy to trzęsienie ziemi u wybrzeży Sumatry spowodowało fale tsunami, które zabiły łącznie prawie 230 tys. osób w 14 krajach świata. Do Sri Lanki, oddalonej od epicentrum o ok. 1600 km, fala dotarła po niecałych 2 godzinach, powodując śmierć 35 000 osób, a 900 000 pozostawiając bez dachu nad głową. Rejon, który odwiedziliśmy, nie był najbardziej dotknięty tragedią w Sri Lance, ale choć w dniu naszej wizyty od tamtego dnia minęło już ponad 12 lat, to nadal czuć tu było grozę tamtych wydarzeń i inaczej patrzyło się na spokojne fale oceanu Indyjskiego.
Jedziemy na południe, w kierunku bardziej oczywistych atrakcji Sri Lanki. Po drodze zatrzymujemy się w zupełnie nieturystycznej miejscowości Wawunija. Dojazd do Wawuniji to potencjalnie pierwsze trudne doświadczenie za kierownicą, którego chciałem uniknąć - podróż po Sri Lance po zmroku. Dość główną drogą, dlatego prędkość podróżna ok. 80 km/h, ale uważać trzeba było bardzo, głównie na nieoświetlonych rowerzystów i zwierzęta wielkogabarytowe.
No i wieczór w Wawuniji to pierwsze doświadczenie lankijskiej pełni księżyca. I nawet nie chodzi o spektakularne widoki. Po długim dniu podróży w upale zamarzyło się nam wieczorem piwo. I cóż się okazało - w noc pełni (oraz we wszelkiej maści święta) w Sri Lance panuje prohibicja. Nie ma mowy o piwie czy innych trunkach - zarówno w sklepach monopolowych (które zasługują na osobny wpis), jak i w restauracjach. No, chyba że (jak to pokazała sytuacja w naszym hotelu w Wawuniji) jest się znajomym kelnera - wtedy jest szansa na czarną, brzęczącą reklamówkę. My znajomego kelnera nie mieliśmy...
No i wieczór w Wawuniji to pierwsze doświadczenie lankijskiej pełni księżyca. I nawet nie chodzi o spektakularne widoki. Po długim dniu podróży w upale zamarzyło się nam wieczorem piwo. I cóż się okazało - w noc pełni (oraz we wszelkiej maści święta) w Sri Lance panuje prohibicja. Nie ma mowy o piwie czy innych trunkach - zarówno w sklepach monopolowych (które zasługują na osobny wpis), jak i w restauracjach. No, chyba że (jak to pokazała sytuacja w naszym hotelu w Wawuniji) jest się znajomym kelnera - wtedy jest szansa na czarną, brzęczącą reklamówkę. My znajomego kelnera nie mieliśmy...
Wracamy do zwiedzania - niemal w centrum miasta położone jest jezioro.
Nad którym zlokalizowana jest niewielka hinduska świątynia Kudiirrpu Pillayar Kovil. To jej wieża.
Do kolejnego ciekawego miejsca nie dotarlibyśmy gdyby nie samochód.
Na kompleks świątynny Isinbassagala Radżamaha Viharaja trafiliśmy przypadkiem - zobaczyliśmy bramę, a za nią nagą skałę, na której wznosiły się różne budowle.
Obecnie całość zwieńczy stupa pochodząca z I połowy XX wieku, niemniej cały kompleks powstał w okresie panowania króla Devanampijatissy, który to okres przypadał w latach 250-210 p.n.e.
A więc tuż po wprowadzeniu buddyzmu na teren Cejlonu. Widoki ze skały we wszystkich kierunkach są znakomite.
Za stupą, po drugiej stronie wzgórza, są zlokalizowane główne pomieszczenia świątyni.
Na zdjęciu: młodzi, buddyjscy mnisi.
Na zdjęciu: młodzi, buddyjscy mnisi.
Podstawa stupy ozdobione są ciągiem płaskorzeźb wyobrażających słonie.
Miejsce nie jest często odwiedzane. Na zdjęciu: naczynia do palenia ofiary.
Pozostałości starożytnego szpitala w miejscowości Mihintale.
Do teraz widać podział na poszczególne sale. Według książki Historia Hospitalium Heinza E Müllera-Dietza szpital ten jest prawdopodobnie najstarszym na świecie.
W jednej z "sal" zachowała się kamienna wanna ("bat oruwa"), w której pacjenci brali kąpiele w leczniczych olejkach.
Kawałek dalej, za szpitalem, znajdują się ruiny kompleksu świątynnego Mani Naga Mandira.
To zdjęcie, i kilka poniższych, to schody (1843 starożytnych stopni...) prowadzące do głównego obiektu Mihintale, czyli kompleksu świątynnego na wzgórzu. Z powodu braku czasu na zwiedzanie całego obszaru świątynnego ograniczyliśmy się jedynie do wyjścia do poziomu pierwszego spocznika.
Wzdłuż schodów rosną dość niezwykłe drzewa, o białej korze, rzadkich liściach i kwiatach. To prawdopodobnie plumerie.
Z poziomu pierwszego spocznika skręciliśmy w bok, by, a jakże, schodami, dotrzeć do...
...ukazującej nam się powoli...
...jednej z najstarszych w całym kompleksie - stupy Kantaka Chetiya.
Jeszcze tylko rzucamy okiem na szczyt kompleksu...
...odwiedzamy pobliską jaskinię...
...i ruszamy w dalszą drogę na południe.
Na zdjęciu: poza oczywistą modelką znak (który należy traktować serio, bo tutejszym słoniom zdarza się przechadzać po drogach publicznych) oraz uliczny sprzedawca owoców.
Na zdjęciu: poza oczywistą modelką znak (który należy traktować serio, bo tutejszym słoniom zdarza się przechadzać po drogach publicznych) oraz uliczny sprzedawca owoców.
W ramach porywu emocji oraz słuchając podpowiedzi dość dokładnego (skala 1:250.000) atlasu Sri Lanki, z którym podróżowaliśmy, zdecydowaliśmy się zboczyć z głównej drogi w, jak się okazało, nieznane (miało tam być coś określane angielską nazwą "Forest Monastery").
Po paru godzinach toczenia się po bezdrożach dotarliśmy do jakichś obiektów. Byli tam jacyś ludzie, kilka bardzo dobrych samochodów (na pewno za dobrych na te drogi), jakaś sala. Jaką funkcję te obiekty pełniły - do teraz nie wiemy. Może nawet była to ta "leśna świątynia"?... Zrobiliśmy po zdjęciu i uciekliśmy do cywilizacji (czyli w tym wypadku na lankijską prowincję - ale przynajmniej droga była utwardzona i w dobrym stanie).
Kolejny ze znaków ostrzegawczych spotykanych w Sri Lance.
Za kilka dni będziemy docierać w pobliże południowego wybrzeża i tam, na drodze, na odcinku kilkudziesięciu kilometrów, spotkamy kilka potrąconych zwierząt. O ile u nas mogłyby to być koty, psy czy (rzadziej) jakaś sarna lub dzik, tam był to wąż, właśnie spory jaszczur oraz coś włochatego, czego rozpoznać nie byłem w stanie.
Za kilka dni będziemy docierać w pobliże południowego wybrzeża i tam, na drodze, na odcinku kilkudziesięciu kilometrów, spotkamy kilka potrąconych zwierząt. O ile u nas mogłyby to być koty, psy czy (rzadziej) jakaś sarna lub dzik, tam był to wąż, właśnie spory jaszczur oraz coś włochatego, czego rozpoznać nie byłem w stanie.
Przejeżdżamy w pobliżu Minnerija-Giritale Sanctuary (zwanego również parkiem narodowym Minnerija). Nawet z głównej drogi widać największych mieszkańców parku.
Momentami nawet w pełnej krasie.
c.d.n.
c.d.n.