No i czas na część "d" relacji drugiej.
Witam.
Na początek krótkie wytłumaczenie - mógłbym zrobić kilka relacji z tej jednej przydługiej, ale wtedy miałbym problem z każdorazowym ładowaniem zdjęć do sieci, bo to w mongolskich warunkach procedura żmudna i czasochłonna. Ponadto dostałem sygnał, ze przynajmniej jedna fotka z wysłanych jest prześwietlona. Tak się może dziać w związku z niemożnością oceny przeze mnie zdjęć na ekranach różnych komputerów. Z reguły ekranach już w jakichś sposób wyeksploatowanych. Tak więc proszę o wybaczenie ewentualnych niedociągnięć i zapraszam na kolejną porcję zdjęć!
Witam.
Na początek krótkie wytłumaczenie - mógłbym zrobić kilka relacji z tej jednej przydługiej, ale wtedy miałbym problem z każdorazowym ładowaniem zdjęć do sieci, bo to w mongolskich warunkach procedura żmudna i czasochłonna. Ponadto dostałem sygnał, ze przynajmniej jedna fotka z wysłanych jest prześwietlona. Tak się może dziać w związku z niemożnością oceny przeze mnie zdjęć na ekranach różnych komputerów. Z reguły ekranach już w jakichś sposób wyeksploatowanych. Tak więc proszę o wybaczenie ewentualnych niedociągnięć i zapraszam na kolejną porcję zdjęć!
Zabudowa postsocjalistyczna w miejscowości Dzuunmod, stolicy ajmaku Töv, czyli Centralnego. Stosunkowo rzadko spotykana, wbrew naszym przedwyjazdowym obawom
Zbliżamy się do ścisłego rezerwatu przyrody Bogdchan Uul. To pasmo górskie, leżące na południe od UB, w lamaizmie mongolskim, miało status świętego. I to właśnie przez te góry mieliśmy dwudniowym spacerem przejść od świątyni Mandzuszir Chijd do samego UB. Dwa dni to trwało, ale spacer z pewnością to nie był...
W drodze do parku. Do takich widoków w Mongolii trzeba się przyzwyczaić. Kości zwierząt (czasami jeszcze odziane w resztki skór, sierści, itp.) napotyka się dokładnie wszędzie
Wejście do rezerwatu. Z powodu intensywnej burzy w górach musieliśmy się tam na jakiś czas schronić
W drodze do świątyni
Ptaki drapieżne występują tu w ogromnej ilości. W miastach zastępują nasze gołębie. Ptaki o ok. dwumetrowej rozpiętości skrzydeł...
Misa (garnek?) przed świątynią. Ponoć mieściło się w nim do 10 owiec na raz
Inskrypcje na misie, pismo mongolskie ( w użyciu do lat 40-tych XX wieku, kiedy to wprowadzono obowiązujący do dziś alfabet oparty na cyrylicy)
Kamienna stela przed swiątynią Mandzuszir Chijd, w tle sama świątynia
Kołatka w bramie do świątyni
Nad świątynią wyryto w kamieniu postaci ważne dla buddyzmu mongolskiego. Tu Cagaan Uwgon, czyli "biały starzec", postać znana w wielu azjatyckich krajach. W Mongolii jest opiekunem stad oraz postacią przynoszącą obfite zbiory (Bogiem Urodzajności), a także symbolem długowieczności. Co ciekawe - dla Buriatów jest on utożsamiany ze świętym Mikołajem
Owoo na grani, gdzie postanowiliśmy rozbić namiot
Dolina, którą się wspinaliśmy, w oddali, po prawej - Dzuunmod
I jeszcze raz owoo
Na grani
Niepijąca (teraz muszę dodać – wtedy. Ale przysięgam – to nie moja wina!) Baha wychylająca butelczynę mongolskiego alkoholowego piwa Fusion. Nie mam pojecia, jak to zjawisko wytłumaczyć...
Również na grani, noc pełni księżyca (może to stąd to piwo?....)
A to już na następny dzień. Wspomniałem w relacji 2a, że te góry nie powinny być lekceważone (jak zresztą prawie wszystkie góry). My uspokojeni mapą w skali 1:100 000 i informacjami w przewodniku, że robimy trasę, która możliwa jest do pokonania w jeden dzień, spokojnie wyruszyliśmy z zapasem po ok. 1,5 - 2 litrów wody na łebka
Problem polegał na tym, ze zbyt się rozzuchwaliliśmy na grani i zarówno wieczorem, jak i rano pogotowaliśmy sobie jedzenie oparte na tych zapasach wody. Z grani o poranku ruszaliśmy z prawie pełną półtoralitrową butelką. Niestety - nie szliśmy "szlakiem" opisanym w przewodniku, a poza tym mapa, chociaż w miarę dokładna, nie pokazywała dwóch istotnych elementów: linii lasu (która pozwalałaby mi się zorientować, gdzie dokładnie jesteśmy - szedłem w oparciu o wskazania kompasu, ale brakowało mi odniesień rzeczywistości do mapy) oraz skalnych rumowisk. A to właśnie połączenie tych dwóch rzeczy spowodowało, że po prostu w górach utknęliśmy
Las nie pozwalał dostrzec krawędzi grani i zorientować się w ich przebiegu (o ironio! To ostatni las w kierunku południowym na przestrzeni wieluset kilometrów. Następny dopiero na południe od... rzeki Huang Ho w Chinach!), natomiast skalne głazy wymuszały na nas skoki z wysokości ok. 2m i wspinaczkę na głazy tej wysokości, obniżając naszą prędkość, jak później wyliczyłem, do ok. 500 m na godzinę. A wszystko w upale i, ponieważ to rezerwat, w koszmarnej gęstwinie połamanych pni, gałęzi, korzeni, itp.
Odbierało nam to chęć do życia. No i jeszcze w butelce ostatnie krople wody (ok. godz. 15 - od rana staraliśmy się ją sobie dawkować w małych ilościach, gdy tylko się zorientowaliśmy, ze powrót może nie być łatwy). Gdy byliśmy już zrozpaczeni do granic możliwości, zaczęła się prawdziwa tortura. Usłyszałem strumień... Cudnie szumiał, tylko płynął pod głazami... Jakieś 5-6 m pod nami i potężnymi kawałkami skały, po których skakaliśmy. Dało mi to siły, o którą się nie podejrzewałem i zacząłem jak wariat gnać po kamieniach (aaa, byłbym zapomniał - wszystko z ok.15 kg plecakiem) szukając dojścia do wody. Po ok. 15 minutach gonitwy opadłem z sił i powiedziałem Baśce, ze schodzimy z kamieni (pojawiła się taka możliwość - trochę bardziej płaski teren biegł wzdłuż tego rumowiska przykrywającego strumień). Po paru minutach bezczynnego leżenia uznałem, ze nie ma wyjścia - MUSZĘ znaleźć dojście do tej wody. I po chwili zdarzył się cud
Oto co ujrzałem w szparze pomiędzy kamieniami - płat lodu (a powietrze miało ok. 35 stopni) i maleńką szparę, w której widziałem płynącą wodę! Musiałem ją powiększyć nożem do rozmiarów widocznych na zdjęciu (woda widoczna w lewym górnym rogu płatu lodu), żeby zmieścić kubek. I zmieściłem! Duszkiem wypiłem (kompletnie wbrew rozsądkowi) trzy pełne, półlitrowe kubki tej krystalicznie czystej wody o temperaturze ok. 3-4 stopni... Smak Jamesona, którego uwielbiam, jest niczym w porównaniu z tą wodą tamtego dnia... Zrobiliśmy mały bankiet.:-) Wypiliśmy jeszcze po ok. 2 litry tej wody i po uzupełnieniu zapasu kontynuowaliśmy schodzenie...
...aż do cywilizacji, gdzie mogliśmy już być spokojni o nasza przyszłość. Z powodu tempa przechodzenia po skałach i braku koordynacji mapy z terenem źle oceniłem, którą doliną schodzimy i w efekcie nie zeszliśmy do UB, ale z powrotem na południową stronę, doliną długą na ok. 15 km. Ale to już był spacer płaską doliną, z rzeką w pobliżu.... Stamtąd już szczęśliwie dotarliśmy na wieczór stopem do stolicy. Z radości zafundowałem sobie to, co sobie obiecywałem w górach w momentach najgorszych kryzysów - słoik polskiego kompotu truskawkowego, który przed spożyciem spędził właściwy okres czasu w lodówce.:-)
A w dolinie - mongolskie chłopaki szykują się na Naadam i jedną z jego dyscyplin - zapasy. Ale o Naadam wspomnę w jednej z kolejnych relacji, bo mamy zamiar uczestniczyć w tym festiwalu w UB
Prowadzenie niepokornego cielaka
Jedna z dwóch zagadek drogowych, które spotkałem tego dnia (faktycznie, było skrzyżowanie z drogą główną, ale jakieś... 12 km od tego znaku... Wcześniej nic...)
I druga :-)
A to już kolejna dwudniowa wycieczka, która sobie zafundowaliśmy z UB - do Parku Narodowego Gorchi-Tereldż
Tym razem zabraliśmy pokaźne zapasy wody. Niepotrzebnie...:-)
Rozbiliśmy się nad rzeką, Baha się opiekała na słońcu, a ja spędziłem czas czytając książkę
PN Gorchi-Tereldż
Słodkie lenistwo. Czasami wpadali niezapowiedziani goście
Małe mongolskie koniki. Jeździliśmy na nich przedwczoraj, ale o tym w następnych relacjach
Bardzo łagodne stworzenia. Przynajmniej te dla turystów...
Najpierw zrobiłem zdjęcie, a dopiero potem zorientowałem się, dlaczego ten mężczyzna tak gnał. Musi być - koledzy czekali...
Ci gnali ot, tak sobie. Bez widocznego celu...
Koń zastępuje zmechanizowane środki transportu
Koszykówka. Wbrew temu, co się dzieje na Naadamie (zapasy, wyścigi konne i łucznictwo), obok bilardu wydaje się być sportem narodowym. Kosze stoją wszędzie - przy jurtach, w obejściach, nawet na stepie
Tym razem mongolski Najlepszy Przyjaciel Turysty z Polski
Istota trzymana na ręku (bluza w paski biało-niebiesko-pomarańczowe) jest, wbrew pozorom, chłopcem (chciałem zrobić bardziej pornograficzne zdjęcie, bo dziecię bez majtek ganiało, ale niestety nie udało się upolować). Ponoć w Mongolii do ok. trzeciego roku życia nie nadaje się imion dzieciom i nie ubiera stosownie do płci. Sprawdzę dokładnie, skąd się to bierze i być może rozwinę temat.:-)
Ufff. Relacja nr 2 skończona! Zapraszam na trójkę, już z UB (jedziemy tam jutro). Pewnie za jakieś parę dni.
A tymczasem – pozdrawiam.
Ufff. Relacja nr 2 skończona! Zapraszam na trójkę, już z UB (jedziemy tam jutro). Pewnie za jakieś parę dni.
A tymczasem – pozdrawiam.