Na jeden dzień zostawiliśmy samochód w bazie w Toubakouta i wybraliśmy się w stronę granicy z Gambią.
Na zdjęciu: w busie do Karang na granicy senegalsko-gambijskiej. Tylne drzwi otwarte przez cały czas podróży, a na zewnątrz trzech chłopaków, pomocników kierowcy, a jednocześnie konduktorów. Jeden by spokojnie wystarczył - dwóch to prawdopodobnie egzemplarze zapasowe. Bus jechał dość szybko.
Przejście graniczne dość chaotyczne, ale bezproblemowe. Zarówno do Gambii, jak i Senegalu, możemy wjeżdżać bez wiz.
Na zdjęciu: 20 kilometrów dalej, w Barra, oczekując na prom płynący do stolicy Gambii - kobiety.
Na zdjęciu: 20 kilometrów dalej, w Barra, oczekując na prom płynący do stolicy Gambii - kobiety.
Oczekując na prom płynący do stolicy Gambii - mężczyzna.
Przy promowej przystani. Oczekując na prom, albo po prostu zabijając nudę.
Gambia to specyficzny kraj, najmniejszy na kontynencie afrykańskim (nie licząc państewek wyspiarskich), skupiony wzdłuż rzeki Gambii. Długi, ale o maksymalnej szerokości niecałych 50 kilometrów. Dlatego, gdy 20 kilometrów od granicy z Senegalem zdecydowaliśmy o przeprawieniu się przez rzekę Gambię do stolicy, Bandżulu, byliśmy de facto już w połowie kraju. Warto również zerknąć na mapę na oryginalny kształt Gambii - wygląda odrobinę jak... jelito grube.
Kształt taki wynika ponoć z bojów, jakie dawniej toczyły między sobą imperia kolonialne: Francja i Wielka Brytania. Wielkiej Brytanii zależało na długiej drodze wodnej prowadzącej w głąb kontynentu, w kierunku Timbuktu (dla Francji taką drogą była rzeka Senegal). Granice Gambii - brytyjskiego terytorium zależnego - zostały więc wytyczone... kulami armatnimi wystrzeliwanymi z okrętów wojennych płynących w górę rzeki Gambia. Ile w tym prawdy, nie wiadomo. Faktem natomiast jest, że, patrząc na mapę, historia taka wydaje się być prawdopodobna.
Gambia to specyficzny kraj, najmniejszy na kontynencie afrykańskim (nie licząc państewek wyspiarskich), skupiony wzdłuż rzeki Gambii. Długi, ale o maksymalnej szerokości niecałych 50 kilometrów. Dlatego, gdy 20 kilometrów od granicy z Senegalem zdecydowaliśmy o przeprawieniu się przez rzekę Gambię do stolicy, Bandżulu, byliśmy de facto już w połowie kraju. Warto również zerknąć na mapę na oryginalny kształt Gambii - wygląda odrobinę jak... jelito grube.
Kształt taki wynika ponoć z bojów, jakie dawniej toczyły między sobą imperia kolonialne: Francja i Wielka Brytania. Wielkiej Brytanii zależało na długiej drodze wodnej prowadzącej w głąb kontynentu, w kierunku Timbuktu (dla Francji taką drogą była rzeka Senegal). Granice Gambii - brytyjskiego terytorium zależnego - zostały więc wytyczone... kulami armatnimi wystrzeliwanymi z okrętów wojennych płynących w górę rzeki Gambia. Ile w tym prawdy, nie wiadomo. Faktem natomiast jest, że, patrząc na mapę, historia taka wydaje się być prawdopodobna.
Gambia to kraj, z którego wywożono ogromne ilości niewolników - szacuje się, że ok. 3 miliony obywateli tych terenów straciło wolność. Wiele z tych osób należało do plemienia Mandinka (najważniejszego ludu Gambii i dzisiaj).
Z tego plemienia wywodził się również chyba najbardziej znany bohater literacko-filmowy, czyli Kunta Kinte - znany z powieści i serialu pt.: "Korzenie". Jego imieniem nazwano, m. in., jeden z promów pływających na trasie Bandżul-Barra, a także miniaturową wyspę na rzece Gambia.
Z tego plemienia wywodził się również chyba najbardziej znany bohater literacko-filmowy, czyli Kunta Kinte - znany z powieści i serialu pt.: "Korzenie". Jego imieniem nazwano, m. in., jeden z promów pływających na trasie Bandżul-Barra, a także miniaturową wyspę na rzece Gambia.
Historia Gambii zresztą tworzy się i dzisiaj. Nie dalej jak w 2017 roku kraj ten był celem interwencji wojskowej sąsiedniego Senegalu i pozostałych państw Wspólnoty Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej. Doszło do tego w następujący sposób: w grudniu 2015 roku ówczesny prezydent Gambii, Yahya Jammeh, ogłosił kraj republiką islamską. Rok później przegrał wybory z kandydatem opozycji (i prezydentem tego kraju obecnie), Adamą Barrowem, lecz odmówił ustąpienia z urzędu. Stąd interwencja. Prezydent Barrow rozpoczął urzędowanie od przywrócenia poprzedniej nazwy kraju, "Republika Gambii" oraz wykonania kilku kroków odwracających decyzje swojego poprzednika na politycznej scenie międzynarodowej. Prawdopodobnie skutkiem tych wydarzeń widocznym i dzisiaj jest to, że przystani promowej pilnował żołnierz z Ghany.
Taka ciekawostka: prezydent Barrow na początku lat dwutysięcznych przez kilka lat mieszkał w Londynie pracując jako ochroniarz w jednym ze sklepów sieci wysyłkowej Argos. Wniosek: miejcie szacunek dla ochroniarza w sklepie - kto wie, czy nie jest to przyszła głowa państwa...
Na zdjęciu: plakaty wyborcze Postępowej Partii Ludowej (People's Progressive Party).
Taka ciekawostka: prezydent Barrow na początku lat dwutysięcznych przez kilka lat mieszkał w Londynie pracując jako ochroniarz w jednym ze sklepów sieci wysyłkowej Argos. Wniosek: miejcie szacunek dla ochroniarza w sklepie - kto wie, czy nie jest to przyszła głowa państwa...
Na zdjęciu: plakaty wyborcze Postępowej Partii Ludowej (People's Progressive Party).
Prom dopływa.
Założyliśmy na jednodniową wycieczkę dość skromny plan - czyli jedno miejsce do odwiedzenia - bo podejrzewaliśmy, że na ekspresowy transport nie mamy co liczyć. I rzeczywiście - poza dość szybkim busem do granicy w Karang i szaleńczo szybkimi taksówkarzami (wiozącymi nas pomiędzy przejściem granicznym, a Barrą oraz pomiędzy Bandżulem a celem naszej podróży), reszta podróży odbywała się w iście afrykańskim tempie. Oczekiwanie na prom trwało ponad dwie godziny (z powrotem niewiele krócej).
Założyliśmy na jednodniową wycieczkę dość skromny plan - czyli jedno miejsce do odwiedzenia - bo podejrzewaliśmy, że na ekspresowy transport nie mamy co liczyć. I rzeczywiście - poza dość szybkim busem do granicy w Karang i szaleńczo szybkimi taksówkarzami (wiozącymi nas pomiędzy przejściem granicznym, a Barrą oraz pomiędzy Bandżulem a celem naszej podróży), reszta podróży odbywała się w iście afrykańskim tempie. Oczekiwanie na prom trwało ponad dwie godziny (z powrotem niewiele krócej).
Witamy w stolicy.
Naszym celem w Gambii było miejsce położone w pobliżu stolicy, w miejscowości Bakau - Kachikally.
Kachikally to jeden z trzech świętych krokodylich stawów.
Miejsce zamieszkane przez ok. 80 osobników.
A ponieważ to obszar niewielki, na te gady natykaliśmy się co chwilę i w zaskakujących miejscach.
Wbrew pozorom nie jest to miejsce niebezpieczne dla ludzi, niemniej widziałem tu sporo osób o nietęgich minach. Już wchodząc na teren Kachikally dopadła nas zupełnie obca (biała) dziewczyna rozgorączkowanym głosem informując po angielsku, że "one są wszędzie... są w krzakach... leżą nawet na ścieżkach..." Nawet Daga w tym momencie zwątpiła w słuszność decyzji o odwiedzeniu tego miejsca.
Czy można się dziwić...
Czy można się dziwić...
Teren stawu znajduje się w prywatnych rękach. Jest ogrodzony i pilnowany przez wielu strażników. Jako że Gambia jest popularnym celem podróży polskich turystów nie dziwi, że trafił nam się i taki, który (w miarę płynną) polszczyzną oświadczył, że jest ambasadorem Polski na tym terenie. Skorzystałem z okazji i zapytałem, również (w miarę płynną) polszczyzną, czy mogę pogłaskać jednego z gadów.
Wyraził zgodę.:-)
Droga powrotna minęła nam błyskawicznie, bo taksówkarz, który na nas czekał przy krokodylach, postawił sobie za cel, by dowieźć nas na prom tak, byśmy nie musieli czekać następny. Skutkiem czego wąskie uliczki Bandżulu mijaliśmy z prędkością dochodzącą do 100 km/h. Na nic zdały się nasze przekonywania, że AŻ TAK nam się nie spieszy.
Tylko rondu zawdzięczam to, że udało mi się zrobić ostre zdjęcie kolejnej z największych atrakcji Bandżulu, Łuku 22. Łuk, uwieczniony na banknocie o nominale 100 dalasi, zaprojektowany został przez tego samego architekta, który zaprojektował Pomnik Afrykańskiego Odrodzenia (to to cudo z Dakaru, wybudowane przez północnych Koreańczyków).
Ciekawostka dotycząca taksówki - był to mercedes E-klasy sprzed ok. 15 lat, w bardzo dobrym stanie, wyposażony, między innymi, w... podgrzewane fotele. Aż zapytałem taksówkarza, czy miał okazję kiedykolwiek użyć tego elementu wyposażenia.
Nie miał.
Tylko rondu zawdzięczam to, że udało mi się zrobić ostre zdjęcie kolejnej z największych atrakcji Bandżulu, Łuku 22. Łuk, uwieczniony na banknocie o nominale 100 dalasi, zaprojektowany został przez tego samego architekta, który zaprojektował Pomnik Afrykańskiego Odrodzenia (to to cudo z Dakaru, wybudowane przez północnych Koreańczyków).
Ciekawostka dotycząca taksówki - był to mercedes E-klasy sprzed ok. 15 lat, w bardzo dobrym stanie, wyposażony, między innymi, w... podgrzewane fotele. Aż zapytałem taksówkarza, czy miał okazję kiedykolwiek użyć tego elementu wyposażenia.
Nie miał.
Pomimo wysiłków kierowcy, na prom nie zdążyliśmy. Oczekiwanie w Bandżulu było niemal równie długie, tym razem jednak było gdzie się schronić przed słońcem i żarem.
A i też była to znakomita okazja, by uzupełnić zapasy wszystkiego:od papierosów i wszelkiego rodzaju żywności, poprzez odzież i obuwie, na biżuterii skończywszy. Ceny musiały być dobre, bo pewien współpasażer kupił sześć par klapek.
Do hotelu w Toubakouta wróciliśmy już bez większych przygód i, po porannych problemach, o których napiszę w ostatniej (czyli następnej) części relacji, wyruszyliśmy w drogę powrotną w kierunku Mbour.
Do hotelu w Toubakouta wróciliśmy już bez większych przygód i, po porannych problemach, o których napiszę w ostatniej (czyli następnej) części relacji, wyruszyliśmy w drogę powrotną w kierunku Mbour.
Po drodze, przed Kaolack, trafiliśmy na takie piękne miejsce: wyschnięte starorzecze jednego z dopływów rzeki Saloum. Prawdopodobnie kolor zawdzięcza dużemy nasyceniu gruntu żelazem (teren ten jest odległy od obszarów aktywnych sejsmicznie, dlaczego siarkę raczej wykluczam).
Potraktowaliśmy to miejsce jako bonus po Etiopii, gdzie nie udało nam się zwiedzić Danakilu.
Malownicze stadko.
My, stado i nasze toczydło.
Ostatnie dwa dni to już pełen relaks.
No nie - jednak nie pełen.
Hotel znakomity (z basenem widocznym na zdjęciu), wspaniała miejscowość Somone (czysta, cicha, nieśmierdząca spalinami), wspaniali ludzie, bardzo dobre jedzenie. Nawet knajpa w pobliżu z zimnym piwem. Wcale nieoczywista - przypominam, że to kraj głównie jednak muzułmański. Z tego też powodu knajpa oznaczona była nad barem dużym plakatem z "Jezusem Miłosiernym" i stosowną statuetką Matki Boskiej. Ciekawe zestawienie: wygląd knajpy przypominał kaplicę, a jednocześnie pełen był dość obskurnych stolików oraz bardzo sympatycznych, ale jednak lekko nagrzmoconych, Senegalczyków.
Ale pomimo tych niezaprzeczalnych zalet pobyt w Somone był trudny. Dlaczego - odpowiedź w kolejnej części relacji.
No nie - jednak nie pełen.
Hotel znakomity (z basenem widocznym na zdjęciu), wspaniała miejscowość Somone (czysta, cicha, nieśmierdząca spalinami), wspaniali ludzie, bardzo dobre jedzenie. Nawet knajpa w pobliżu z zimnym piwem. Wcale nieoczywista - przypominam, że to kraj głównie jednak muzułmański. Z tego też powodu knajpa oznaczona była nad barem dużym plakatem z "Jezusem Miłosiernym" i stosowną statuetką Matki Boskiej. Ciekawe zestawienie: wygląd knajpy przypominał kaplicę, a jednocześnie pełen był dość obskurnych stolików oraz bardzo sympatycznych, ale jednak lekko nagrzmoconych, Senegalczyków.
Ale pomimo tych niezaprzeczalnych zalet pobyt w Somone był trudny. Dlaczego - odpowiedź w kolejnej części relacji.
Na koniec tej części jeszcze kilka zdjęć, których wykonanie sprawiło mi ogromną radość. A precyzyjnie - sama MOŻLIWOŚĆ ich wykonania. Na pytanie: "dlaczego" odpowiem, oczywiście, w kolejnej, już ostatniej części.
Tu: widok z holu lotniska im. Blaise Diagne.
Tu: widok z holu lotniska im. Blaise Diagne.
Gdzieś nad Morzem Śródziemnym.
Schyłek dynamicznej pogody, który spowodował, że z Senegalu wylecieliśmy z dwugodzinnym opóźnieniem.
W Portugalii od kilku dni była burzowa pogoda, przez co nasz samolot portugalskich linii lotniczych TAP przyleciał do Dakaru opóźniony. Lizbona przywitała nas deszczem, chłodem i wiatrem. I wspaniałym, niedrogim winem...
Podróż dobiegła końca. Jeśli jesteście zainteresowani tylko przyjemną stroną Senegalu, to bardzo dziękuję za uwagę. Na tym kończymy.
KONIEC
Podróż dobiegła końca. Jeśli jesteście zainteresowani tylko przyjemną stroną Senegalu, to bardzo dziękuję za uwagę. Na tym kończymy.
KONIEC
Ja jednak postanowiłem dopisać suplement. Parę zdań uzupełnienia, do których odnosiłem się w dotychczasowych pięciu częściach. Jeśli jesteście zainteresowani (a nie mogę obiecać, że będzie to miła lektura), to...
...c.d.n.
...c.d.n.