Część trzecia.
W drodze.
Kolejny nocleg, świetny z powodów kilku, m. in. z powodu towarzystwa.
Stacja benzynowa za miejscowością Novi Pazar. Dostęp do ciepłej wody i zimnego piwa, stoliki, bezpieczeństwo, bo stacja całodobowa.
No i stróże pilnujący terenu stacji przed obcymi.
Rano zauważyłem, że coś przygniata mój tropik przy wejściu. Po otworzeniu zobaczyłem taki oto widok… Nic dziwnego, że spałem jak zabity. Mając taką ochronę.
Najaktywniejszy z grupy ochroniarzy. Nazwałem go „Brzydal”. Gdyby ktoś trafił na tą stację, a on jeszcze by tam był, to nie powtarzajcie mu tego, proszę.
W drodze przed Targowiszte. Wprowadziłem zmianę w podróży – wcześniej jechałem głównymi drogami, ale znów zaczął się dokuczliwy problem ciężarówek. Poza tym główniejsze drogi prowokowały do szybszej jazdy, a to nie było dobre rozwiązanie, biorąc pod uwagę stan dróg w Bułgarii. Problemy, na jakie napotykałem, nie były w rodzaju tych, które spotkać można w Polsce, czyli np. dziura na dziurze. Tu była to np. jedna dziura, za to w nawierzchni tak specyficznej, że widziało się ją dopiero tuż przed kołem (ok. 35 km/h – dziura w dętce i ból w nadgarstkach przez dwa dni) tudzież niezabezpieczony przepust w poprzek drogi, kiedyś przykryty stalową kratą, teraz po prostu dziura w poprzek drogi, szeroka na 30 cm, głęboka na 60 cm (wystarczyło 20 km/h – dwie dziury w dętce i dużo, że tak pojadę eufemizmem, zakrętów po włosku). Dlatego wybrałem drogę boczną. Te jednak są dużo bardziej strome, niż drogi główne – ciągły podjazd i zjazd, podjazd i zjazd. Dodatkowo podróż spowolniało słabe znakowanie dróg bocznych, skutkiem czego często musiałem się zatrzymywać, w celu sprawdzenia kierunku jazdy na mapie.
Miejscowość Weliko Tarnowo. Nie bardzo wiem, dlaczego nie ma jej na liście UNESCO.
Bo klimatu ma dość sporo. Hostel, w którym się zatrzymałem.
W tymże hostelu. Pierwszy raz widziałem łóżka trzypiętrowe.:) No i miałem klimatycznego gościa w łazience – gdy rano poszedłem się umyć, pod prysznicem na ścianie siedział… skorpion. Zauważyłem go dopiero, gdy już nie mogłem natychmiast wybiec spod tego prysznica do pokoju po aparat, a OCZYWIŚCIE gdy wróciłem, to jego już nie było, chociaż przez cały czas mojej kąpieli siedział spokojnie w jednym miejscu. Wspomniałem o tym właścicielowi hostelu. Odpowiedział: „Tak, tak, wiem. Często tu wchodzą do domów, ale te akurat są zupełnie niegroźne. Nie wiem czemu, ale klienci mi często panikują, a nie ma powodu.” „Hmmm…” – pomyślałem – „znam parę osób, które by tu solidnie spanikowało…”.
Welikotarnowski pies. Od progu budy do poziomu ulicy było ok. 2 metrów. Jego wzrok mówił: „Tak, wiem. Mam przesrane. Możesz mi fikać, prowokować – i tak ci nic nie zrobię. Ale możesz sobie odpuścić – wielu fikało i mnie wk..wiało, na pewno nie będziesz oryginalny, ani zabawny. Po prostu odejdź z godnością, a ja sobie tu dalej poleżę, ok?”
Trochę welikotarnowskiego klimatu.
Stare miasto rozłożone jest na zboczu nad łukiem rzeki Jantra.
Natomiast w środku, na wzgórzu otoczonym rzeką, zlokalizowano jedną z najstarszych galerii w Bułgarii – Galerię Sztuki Borisa Denewa.
Oraz pomnik Assenewci, przedstawiający czterech braci-królów, którzy uwolnili Bułgarię spod panowania Bizancjum w 1185 roku.
Postać pod galerią.
I postaci w parku Assenewci. Kojarzą mi się trochę z Muminkami. Nie znalazłem żadnego opisu, kogo przedstawiają, dlatego mam nadzieję, że tym porównaniem nie dokonuję żadnej obrazy uczuć wszelakich…
I dalej w drogę. Tu jeszcze dodam, że z Weliko Tarnowa planowałem wyskoczyć na północ, do miejscowości… Polski Trembesz i Polsko Kosowo sprawdzić, dlaczego polskie. Właściciel hostelu poinformował mnie jednak, że to nie od Polski, ale od pola… Odpuściłem.
Kolejny nocleg, tym razem z dala od cywilizacji, chociaż w pobliżu miejscowości Bulgarski Izvor. Na tym etapie byłem już po pięciu łataniach dętki, jej wymianie i łataniu nowej. Japonka, o której wspomniałem wcześniej, trasę z Amsterdamu do Warny zrobiła bez jednej dziury… Dodatkowo bagażnik zaczynał niepokoić, dlatego zdecydowałem, że trzeba dojechać do najbliższej stacji kolejowej i już pociągiem dokulać się do stolicy (od której zresztą byłem już raptem 80 km, ale wolałem nie ryzykować).
Dokulałem się po południu dnia następnego do miejscowości Roman. Gdy mijałem tablicę z nazwą miejscowości w pięty uderzyły mnie sakwy: bagażnik się poddał. To był znak-potwierdzenie słuszności podjętej decyzji.
Zdecydowanie było warto skorzystać z pociągu na tej trasie.
Widoki były oszałamiające.
Koniec części trzeciej.
Koniec części trzeciej.