Dziś, po trzech latach od tamtych wydarzeń, mogę już na spokojnie opisać tę mniej przyjemną stronę naszej podróży do Senegalu. Nie, żeby się skarżyć, ale by ostrzeć przed możliwymi problemami wynikającymi z łączenia nowoczesnych technologii z prawdziwą Afryką.
Przed podróżą wynajęliśmy za pośrednictwem firmy Expedia samochód z firmy Hertz. Podróżując we dwie osoby (wraz z Dagą) zdecydowaliśmy się na samochód klasy Toyota Yaris (lub podobny) i wypożyczalnię na terenie miasta Mbour. Mbour wybrałem ze względu na podobną odległość od nowego głównego lotniska w Senegalu (Blaise Diagne International Airport) co stolica kraju, Dakar. Jednocześnie rozpoczynając podróż w Mbour, (poza stolicą, zwykle zatłoczoną i ruchliwą) liczyłem na spokojniejszy ruch na drodze i łatwiejsze wejście w nieznany styl jazdy, drogowe zwyczaje, nowe znaki i przepisy. Zgodnie z ofertą na stronie firmy Expedia w tamtym czasie odbiór samochodu miał się odbyć w siedzibie firmy Hertz w Mbour (adres podany w dokumentach potwierdzających rezerwację: „Commercial Ctr, Mbour, X”) w dniu 26 lutego 2018 roku o godzinie 10 rano. Zwrot samochodu planowany był na 7 marca 2018 roku o godzinie 5 po południu.
Przed podróżą wynajęliśmy za pośrednictwem firmy Expedia samochód z firmy Hertz. Podróżując we dwie osoby (wraz z Dagą) zdecydowaliśmy się na samochód klasy Toyota Yaris (lub podobny) i wypożyczalnię na terenie miasta Mbour. Mbour wybrałem ze względu na podobną odległość od nowego głównego lotniska w Senegalu (Blaise Diagne International Airport) co stolica kraju, Dakar. Jednocześnie rozpoczynając podróż w Mbour, (poza stolicą, zwykle zatłoczoną i ruchliwą) liczyłem na spokojniejszy ruch na drodze i łatwiejsze wejście w nieznany styl jazdy, drogowe zwyczaje, nowe znaki i przepisy. Zgodnie z ofertą na stronie firmy Expedia w tamtym czasie odbiór samochodu miał się odbyć w siedzibie firmy Hertz w Mbour (adres podany w dokumentach potwierdzających rezerwację: „Commercial Ctr, Mbour, X”) w dniu 26 lutego 2018 roku o godzinie 10 rano. Zwrot samochodu planowany był na 7 marca 2018 roku o godzinie 5 po południu.
Przylecieliśmy do Senegalu 25 maja ok. 1.40 po południu. Z lotniska taksówką dotarliśmy do pensjonatu Mbékhmi Beau Rivage w Mbour – zarezerwowanego wcześniej w tej miejscowości ze względu na lokalizację wypożyczalni Hertz. 26 lutego rano próbowałem ustalić z żoną właściciela pensjonatu lokalizację wypożyczalni na terenie miasta. Niestety, bezskutecznie. Na miejscu przebywała jedynie żona właściciela, właściciela nie widziałem na własne oczy przez cały okres pobytu w Senegalu. Żona właściciela posługiwała się językiem angielskim w stopniu podstawowym, trudniejsze zdania i problemy tłumaczone były przez Google Translate (tłumaczenie angielski-francuski i odwrotnie). Żona właściciela nic nie wiedziała ani o lokalizacji biura firmy Hertz, ani o lokalizacji „Commercial Ctr, Mbour, X”. Próbowałem skorzystać z dostarczonego przez firmę Expedia numeru telefonu do biura firmy Hertz w Mbour – bezskutecznie. Podany numer to 572 095, a tak krótkie numery w Senegalu nie występują. Zauważyłem to na mijanych szyldach i tablicach reklamowych – niemal wszystkie numery stacjonarne zaczynały się od cyfr 33 (zapamiętałem to, ponieważ taki jest numer kierunkowy mojej rodzinnej miejscowości, Bielska-Białej), a następnie numer składał się z siedmiu cyfr (a nie z sześciu). Ponieważ następne cyfry po 33 to 957 (tak było przynajmniej w Mbour) domyśliłem się, że prawdopodobnie teraz numer podany przez Expedię to 33 9 572 095. Zadzwoniłem i pod tym numerem był hotel, nie mający żadnego związku z firmą Hertz.
W dokumencie potwierdzającym rezerwację samochodu podany była również mała mapka z lokalizacją „Commercial Ctr, Mbour, X”, niestety zbyt mała i niedokładna. Po kliknięciu na link odsyłający do większej mapy otwierała się Google Maps z informacją, że brak jest takiej lokalizacji. Z pensjonatu żona właściciela zadzwoniła również do siedziby firmy Hertz w Dakarze. Tam poinformowano nas, że firma Hertz nie ma oddziału w Mbour.
W międzyczasie próbowałem kontaktować się z firmą Expedia – przez facebook oraz email. Wtedy głównie zależało mi na odzyskaniu 110 dolarów, które wpłaciłem na pokrycie Collision Damage Plan z AIG Travel Guard – te pieniądze zostały mi zwrócone podczas naszego pobytu w Senegalu. Poza tym w korespondencji nie było żadnego pomysłu na rozwiązanie problemu braku samochodu z firmy Hertz, a jedynie np. dziwne informacje, że firmie Expedia udało się skontaktować z firmą Hertz w Senegalu i potwierdzają, że nie odebrałem samochodu. Natomiast podczas późniejszej wizyty (5 marca 2018 roku) w siedzibie firmy Hertz w Dakarze pan Alexandre Sene, dyrektor generalny Hertz Senegal pokazał mi, że w jego systemie nie ma rezerwacji na samochód ani na moje nazwisko, ani na firmę Expedia w dniu 26 lutego.
Nie byliśmy przygotowani na brak samochodu. To byłą nasza pierwsza wizyta w jakimkolwiek kraju Afryki Zachodniej. Nie znamy powszechnego tu języka francuskiego (ani oczywiście żadnego z języków lokalnych), a język angielski nie jest tu popularny. Nie byliśmy przygotowani na szukanie wypożyczani samochodów (zwłaszcza, że wiedziałem, że w Mbour nie ma innej wypożyczalni, niż Hertz – a przynajmniej według Expedii). Nie byliśmy gotowi na poruszanie się transportem publicznym – nie mieliśmy plecaków, lecz jedną, dużą walizkę. Uznaliśmy, że decydując się na renomowaną firmę Expedia, w parze z renomowaną firmą Hertz, nie musimy mieć planu B. A pewność sposobu poruszania się po kraju byłą dla nas bardzo istotna, dlatego zależało mi na własnym, pewnym (Toyota Yaris z wypożyczalni), komfortowym (bezusterkowa, klimatyzowana Toyota) i ubezpieczonym (Collision Damage Plan) środku transportu. Chodziło też o to, by Daga - artystka - mogła czerpać inspirację z przyrody i byśmy mogli zatrzymywać się tam, gdzie mamy ochotę, co poskutkowałoby nowymi pomysłami na obrazy.
Dotychczas zresztą w RPA oraz na Sri Lance również wynajmowaliśmy samochód. W Sri Lance była to lokalna wypożyczalnia Casons Rent A Car (Pvt) Ltd, dlatego stosowaliśmy ograniczone zaufanie i mieliśmy plan B, jednak wynajem przebiegł absolutnie bezproblemowo.
Dlatego też, wobec braku propozycji ze strony Expedii rozwiązania tego problemu, gdy żona właściciela pensjonatu zaproponowała nam wynajęcie samochodu (mówiąc, że oni też mają samochód na wynajem) zdecydowaliśmy się skorzystać. Samochód na oko nie był w najlepszym stanie (eufemizm), ale widzieliśmy, jakie pojazdy poruszają się po drogach Senegalu i w porównaniu z nimi ten, Renault Clio z 2005/2006 roku, wydawał się być znakomity.
Tymczasem samochód w czasie jedenastodniowego wypożyczenia zepsuł się czterokrotnie.
Pierwszy raz – w dniu wypożyczenia (26 lutego), w miejscowości Joal-Fadiouth. Uszkodzony był pilot centralnego zamka, co poskutkowało brakiem możliwości zamknięcia samochodu przy jednej z największych atrakcji Senegalu, wskutek czego straciliśmy ok. 3 godziny. Samochód udało się zamknąć wymyślonym sposobem – za pomocą kija przez uchylone okno przyciskaliśmy przycisk centralnego zamka we wnętrzu pojazdu. Zwiedzanie odbywało się w warunkach stresu, ponieważ zdaliśmy sobie sprawę, że możemy nie dostać się już do wnętrza pojazdu - otwieranie szyb było elektryczne i okno mogło się automatycznie domknąć. Wskutek tej usterki wieczorem musieliśmy wrócić do Mbour i zrezygnować z dalszej podróży na południe, żeby dać możliwość naprawy pojazdu jego właścicielom.
Drugi raz – w Saint-Louis, wieczorem 27 i rano 28 lutego.
Wieczorem nie udało się zamknąć samochodu (ponowny problem z pilotem centralnego zamka). Rano natomiast samochodu nie udało się uruchomić. Wymieniony został jakiś element - koszt 56 000 CFA, potwierdzeniem poniesionych wydatków była faktura. Problem z samochodem pojawił się przy „Auberge Le Pelican”, gdzie nocowaliśmy. Obsługa hotelu była bardzo pomocna, niestety jednak nie odbywała się w miłej atmosferze. Właściciel samochodu chciał być informowany o naprawach (co zrozumiałe) i z daleka, przez telefon, kwestionował poniesione wydatki i koszt na fakturze, komentując to w smsie: „Jako biały klient płacisz podwójnie, dlatego ważne jest, żebym to ja rozmawiał z mechanikiem przez telefon. Niemniej zapłać i weź rachunek, to później coś zorganizujemy. Bo to po mojej stronie jest koszt naprawy samochodu”. Przed naprawą dzwoniłem do niego i on rozmawiał z obsługą „Auberge Le Pelican”. Przebiegu tej rozmowy nie znam, odbyła się prawdopodobnie w lokalnym języku wolof, ale później obsługa miała żal do nas, że oni chcieli pomóc, a „sytuacja jest okropna”. Z powodu usterki straciliśmy cały dzień z powodu uziemionego samochodu oraz dodatkowo kilka godzin na rozmowach z obsługą hotelu, próbach uruchomienia samochodu oraz poszukiwaniach mechanika.
Trzecia usterka – w Dakarze, 4 marca. W drodze z hotelu w dzielnicy Yoff do latarni morskiej Les Mamelles przystanąłem zrobić zdjęcie. Gdy próbowałem ponownie uruchomić samochód gasły wszystkie kontrolki – zupełny brak prądu. Po kilku próbach samochód wystartował. Godzinę później, po zwiedzeniu latarni – to samo. Wykryłem brak styku pomiędzy akumulatorem a klemą, dzięki czemu udało mi się uruchomić samochód. Udało mi się również znaleźć mechanika (to była niedziela), który za naprawę policzył 2000 CFA (bez faktury). Usterka wiązała się ze stratą połowy dnia na dochodzenie przyczyny uszkodzenia, poszukiwanie oraz wizytę u mechanika oraz ze względu na unieruchomiony samochód. Dodatkowo w ten dzień planowaliśmy podjechać do centrum Dakaru sprawdzić godziny kursowania oraz możliwość zostawienia samochodu na parkingu w pobliżu terminalu promu kursującego na wyspę Gorée. Niestety, z powodu usterki nie udało się tego zrobić, co trochę utrudniło nam podróż w dzień kolejny.
Czwarty raz – w drodze na południe, do Toubacouta, 6 marca.
Czwarty raz – w drodze na południe, do Toubacouta, 6 marca.
Ok. 30 km przed miejscowością Toubacouta z przodu samochodu w czasie jazdy wydobywał się coraz głośniejszy stukot. Do miejscowości Toubacouta udało się dotrzeć, ale z powodu późnej pory oraz dużego zmęczenia (długa podróż z Dakaru oraz wysoka temperatura min. 44°C w cieniu) nie udało się już naprawić samochodu w ten dzień. Na następny dzień pojechaliśmy do Gambii transportem publicznym (nie udałoby się znaleźć mechanika, naprawić samochodu i jeszcze wyjechać do Gambii, zwiedzić cokolwiek i wrócić w ten sam dzień). Samochód był cały dzień unieruchomiony na hotelowym parkingu. Następnego dnia, po powrocie z Gambii do południa odszukaliśmy mechanika i usterka została usunięta – uszkodzone były wsporniki skrzyni biegów, przez co skrzynia... „spadła” na elementy zawieszenia. Z informacji mechanika i z naszych obserwacji wynika, że samochód bez tej naprawy nie byłby w stanie wrócić do Mbour. Dlatego nie kontaktowałem się z właścicielem samochodu – byłem już zmęczony tym pojazdem i czułem, że jeśli właściciel będzie znowu kręcił nosem, to ten samochód zostawię w Toubacouta – i naprawiłem go z własnych środków. Koszt naprawy: 20 000 CFA. W dniu naprawy usterki strata ok. pół dnia.
Ale to dopiero był początek problemów...
Samochód chciałem oddać dzień po czasie, 8 marca, wieczorem – zostało to uzgodnione z żoną właściciela pensjonatu w Mbour. Do żony w sprawach samochodu byłem odsyłany przez właściciela pensjonatu i samochodu od 6 marca. Żona to ta osoba, która na początku pomagała nam zlokalizować wypożyczalnię Hertz na terenie miasta Mbour - osoba posługująca się językiem angielskim w stopniu minimalnym. Pani ta, od momentu, gdy samochód zaczął się psuć, w smsach stawała się agresywna. Zapewniała, że „Si tu revient on parlera mais c pas moi qui paye les reparations.” (tłumaczenie z google translate: „Jak wrócisz, to porozmawiamy. Ale to nie ja będę płacić za naprawy"). Wiedząc, że mogą być problemy z ostatecznym rozliczeniem proponowałem właścicielowi samochodu i pensjonatu, że przytrzymamy samochód dłużej I to będzie rozliczenie za koszty napraw, dodatkowo zatrzymamy się u niego w pensjonacie na ostatnią noc i dzięki temu nie będzie nam musiał oddawać gotówki – bezskutecznie.
8 marca czekaliśmy na panią właścicielkę w pensjonacie pół godziny i nie doczekaliśmy się. Wróciliśmy wobec tego do innego pensjonatu, w którym się zatrzymaliśmy (‘Valou et Yaba l Hospitalite Senegauloie’ w Saly) i po rozmowie z jego właścicielką zdecydowaliśmy się próbować oddać samochód I wyegzekwować wydane pieniądze (56 000 + 20 000 - 17 000 = 59 000 CFA – naprawa w Saint-Louis + naprawa w Toubacouta - dodatkowy dzień wynajmu samochodu) w komisariacie Gendarmerie Nationale – oddziału policji, który ma swoją siedzibę w Saly. 59 000 CFA to ok. 400 zł i z dzisiejszego punktu widzenia oczywiście uważam, że niewarta była skórka za wyprawkę. Wtedy byłem jednak zmęczony, zirytowany ich podejściem do sprawy i uznałem, że nie można sobie pozwolić dmuchać w bagietkę.
9 marca, w piątek rano, udaliśmy się na posterunek. Tam spotkaliśmy młodego żandarma, który rozmawiał po angielsku. Zrozumiał, na czym polegał problem, poprosił o numer telefonu do tej pani z pensjonatu w Mbour i zaprosił ją na posterunek. Pojawiła się po ok. 15 minutach z pomocnikiem, kierowcą samochodu, który został nam wynajęty. Policjant próbował wyjaśnić, że ma nam oddać pieniądze, ona jednak krzyczała na niego w języku, którego nie znam, dlatego nie znam jej argumentów. Policjant kilkukrotnie próbował ją przekonać, że to my mamy rację, ale w końcu się poddał I powiedział do mnie, że wszystko, co mogę zrobić, to udać się do sądu, ale ponieważ jest piątek, a my wylatujemy w niedzielę, szanse, że cokolwiek uda się załatwić, są niewielkie. On w każdym razie nic nie może, bo to nie jest sprawa kryminalna, ale cywilna, a on się tym nie zajmuje. Wobec tego poprosiłem, żeby chociaż zawieźli nas do miejscowości Somone, gdzie mieliśmy wynajęty kolejny hotel. Pani nie chciała się na nic zgodzić.
Daga podeszła do samochodu i zamknęła się w nim (mieliśmy tam wszystkie nasze bagaże oraz sprzęt fotograficzny). Pani stanęła przy samochodzie i żądała oddania kluczyków. Kiedy się nie zgadzałem, zaczęła mnie bić po ramieniu, a gdy się osłaniałem zaczęła na mnie krzyczeć z groźną miną. Na to podbiegł policjant, który wcześniej pośredniczył w rozmowie, kazał jej przestać (wywnioskowałem z tonu). Pani, nadal krzycząc, zaczęła pokazywać na dłoni starą bliznę. Policjant wziął mnie na stronę mówiąc po angielsku, że „...to wariatka. Radzę ci - zapomnij o pieniądzach i odjedź stąd, bo ona chce cię oskarżyć o pobicie”. Wobec tego zabraliśmy swoje rzeczy z samochodu, przekazałem im kluczyki i skierowaliśmy się do taksówki stojącej po przeciwnej stronie ulicy. Przy taksówce doszło do jeszcze jednego incydentu, tym razem już zamierzonego przeze mnie. Dostali kluczyki, ale nie dokumenty. Niestety zorientowali się, gdy jeszcze staliśmy w taksówce przed posterunkiem policji. Podbiegł kierowca renault clio i domagał się dokumentów. Byłem zły, więc pokazałem mu dokumenty, zapytałem, czy tego chce, i rzuciłem mu na ziemię. To go rozwścieczyło, pozbierał dokumenty i poszedł. Z taksówki widzieliśmy jeszcze, że clio odjeżdża prowadzone przez niego, a pani, żona właściciela samochodu, grożąc mi palcem, kieruje się w stronę przeciwną, w stronę sądu.
Nie wiedząc, co się wydarzyło i czy nie będę miał problemów przy wylocie z kraju po dotarciu do nowego hotelu, Residence Saint James w Somone, skontaktowałem się z polską ambasadą. W rozmowie pani konsul zapewniła mnie, że ponieważ to piątek, dzień modlitw, więc wszystko działa w niepełnym zakresie, podobnie jak w sobotę. A skoro wylatujemy w niedzielę, to najprawdopodobniej nic się nie wydarzy. Niemniej – gdyby coś się jednak miało wydarzyć, to ona może mi wysłać jeszcze w ten dzień, 9 marca 2018, listę adwokatów w Senegalu, którą dysponują, oraz listę adwokatów z ambasady Wielkiej Brytanii, bo tam są adwokaci mówiący po angielsku. Pani konsul dodała jeszcze informację, która spowodowała, że koniec wakacji był dramatyczny - że gdybym został aresztowany, to muszę wiedzieć, że warunki w senegalskich więzieniach są tragiczne i że wtedy lepiej żeby moja żona nie wylatywała z Senegalu, bo będzie mnie musiał ktoś na miejscu dokarmiać. Wobec mojej cukrzycy pobyt w więzieniu bez leków i odpowiedniego pożywienia prawdopodobnie skończyłby się szybko moją śmiercią. Ale możliwe, że śmierć przyniosło by coś innego, nawet jeszcze szybciej.
Ostatnie dwa dni wobec tej perspektywy były trudne. Wyobraźnia pracowała, szczególnie że miała pożywkę w postaci lektury książki przeczytanej kilka lat wcześniej: „12 x śmierć” - o chłopaku, który ze swojej głupoty wylądował w tajskim więzieniu z dwunastokrotnym wyrokiem śmierci. Książka dość szczegółowo przybliża szczegóły pobytu w więzieniu w krajach uchodzących powszechnie za odrobinę mniej cywilizowane.
Nie pomagał ciepły basen, bliskość oceanu, przyjemne i czyste otoczenie. Pomagał alkohol i kontakt z normalnością (do teraz mam ogromny sentyment do filmu "Strażnicy galaktyki", który wówczas udało nam się obejrzeć w piątek wieczorem na TVN-ie na małym ekranie telefonu). Pociechą była rozmowa z pewnym Francuzem - turystą, ale powiązanym w jakiś sposób biznesowo z Senegalem. We trójkę byliśmy jedynymi gośćmi w hotelu. My wylegiwaliśmy się na leżakach pod palmami, a on leniwie moczył się w basenie - w tych okolicznościach tematyka naszej rozmowy wydawała się mocno abstrakcyjna. Pytaliśmy go o zdanie, co tak naprawdę może mi grozić. No i jego zdaniem absolutnie nic. Jesteśmy biali i, jego zdaniem, w kraju takim, jak Senegal, mamy status znacznie wyższy, niż przeciętny człowiek. Nikt nie ośmieli się zatrzymać białego turystę na lotnisku. Abstrahując od takiego parakolonialnego punktu widzenia to była pociecha - bardzo nam potrzebna.
W niedzielę rano uznaliśmy, że co się ma wydarzyć, to się wydarzy. I pojechaliśmy taksówką na lotnisko.
Gdy celnik, podczas sprawdzania naszych paszportów, wspomniał o Lewandowskim (przypominam - byliśmy trzy miesiące przed mundialowym meczem Polska-Senegal, który, nota bene, przegraliśmy) poczuliśmy, że kamienie na naszych sercach zaczynają się chwiać i kruszyć. Gdy po przejściu kontroli paszportowej, w hali odlotów lotniska Blaise Diagne International Airport zamawialiśmy pożegnalną kolejkę senegalskiego piwa La Gazelle i chwilę później opuszczaliśmy Senegal kamienie spadły zupełnie, a zastąpiła je euforia. i myśl, że może to już czas najwyższy, by w krajach trudnych nie szukać przygód.
Samochód chciałem oddać dzień po czasie, 8 marca, wieczorem – zostało to uzgodnione z żoną właściciela pensjonatu w Mbour. Do żony w sprawach samochodu byłem odsyłany przez właściciela pensjonatu i samochodu od 6 marca. Żona to ta osoba, która na początku pomagała nam zlokalizować wypożyczalnię Hertz na terenie miasta Mbour - osoba posługująca się językiem angielskim w stopniu minimalnym. Pani ta, od momentu, gdy samochód zaczął się psuć, w smsach stawała się agresywna. Zapewniała, że „Si tu revient on parlera mais c pas moi qui paye les reparations.” (tłumaczenie z google translate: „Jak wrócisz, to porozmawiamy. Ale to nie ja będę płacić za naprawy"). Wiedząc, że mogą być problemy z ostatecznym rozliczeniem proponowałem właścicielowi samochodu i pensjonatu, że przytrzymamy samochód dłużej I to będzie rozliczenie za koszty napraw, dodatkowo zatrzymamy się u niego w pensjonacie na ostatnią noc i dzięki temu nie będzie nam musiał oddawać gotówki – bezskutecznie.
8 marca czekaliśmy na panią właścicielkę w pensjonacie pół godziny i nie doczekaliśmy się. Wróciliśmy wobec tego do innego pensjonatu, w którym się zatrzymaliśmy (‘Valou et Yaba l Hospitalite Senegauloie’ w Saly) i po rozmowie z jego właścicielką zdecydowaliśmy się próbować oddać samochód I wyegzekwować wydane pieniądze (56 000 + 20 000 - 17 000 = 59 000 CFA – naprawa w Saint-Louis + naprawa w Toubacouta - dodatkowy dzień wynajmu samochodu) w komisariacie Gendarmerie Nationale – oddziału policji, który ma swoją siedzibę w Saly. 59 000 CFA to ok. 400 zł i z dzisiejszego punktu widzenia oczywiście uważam, że niewarta była skórka za wyprawkę. Wtedy byłem jednak zmęczony, zirytowany ich podejściem do sprawy i uznałem, że nie można sobie pozwolić dmuchać w bagietkę.
9 marca, w piątek rano, udaliśmy się na posterunek. Tam spotkaliśmy młodego żandarma, który rozmawiał po angielsku. Zrozumiał, na czym polegał problem, poprosił o numer telefonu do tej pani z pensjonatu w Mbour i zaprosił ją na posterunek. Pojawiła się po ok. 15 minutach z pomocnikiem, kierowcą samochodu, który został nam wynajęty. Policjant próbował wyjaśnić, że ma nam oddać pieniądze, ona jednak krzyczała na niego w języku, którego nie znam, dlatego nie znam jej argumentów. Policjant kilkukrotnie próbował ją przekonać, że to my mamy rację, ale w końcu się poddał I powiedział do mnie, że wszystko, co mogę zrobić, to udać się do sądu, ale ponieważ jest piątek, a my wylatujemy w niedzielę, szanse, że cokolwiek uda się załatwić, są niewielkie. On w każdym razie nic nie może, bo to nie jest sprawa kryminalna, ale cywilna, a on się tym nie zajmuje. Wobec tego poprosiłem, żeby chociaż zawieźli nas do miejscowości Somone, gdzie mieliśmy wynajęty kolejny hotel. Pani nie chciała się na nic zgodzić.
Daga podeszła do samochodu i zamknęła się w nim (mieliśmy tam wszystkie nasze bagaże oraz sprzęt fotograficzny). Pani stanęła przy samochodzie i żądała oddania kluczyków. Kiedy się nie zgadzałem, zaczęła mnie bić po ramieniu, a gdy się osłaniałem zaczęła na mnie krzyczeć z groźną miną. Na to podbiegł policjant, który wcześniej pośredniczył w rozmowie, kazał jej przestać (wywnioskowałem z tonu). Pani, nadal krzycząc, zaczęła pokazywać na dłoni starą bliznę. Policjant wziął mnie na stronę mówiąc po angielsku, że „...to wariatka. Radzę ci - zapomnij o pieniądzach i odjedź stąd, bo ona chce cię oskarżyć o pobicie”. Wobec tego zabraliśmy swoje rzeczy z samochodu, przekazałem im kluczyki i skierowaliśmy się do taksówki stojącej po przeciwnej stronie ulicy. Przy taksówce doszło do jeszcze jednego incydentu, tym razem już zamierzonego przeze mnie. Dostali kluczyki, ale nie dokumenty. Niestety zorientowali się, gdy jeszcze staliśmy w taksówce przed posterunkiem policji. Podbiegł kierowca renault clio i domagał się dokumentów. Byłem zły, więc pokazałem mu dokumenty, zapytałem, czy tego chce, i rzuciłem mu na ziemię. To go rozwścieczyło, pozbierał dokumenty i poszedł. Z taksówki widzieliśmy jeszcze, że clio odjeżdża prowadzone przez niego, a pani, żona właściciela samochodu, grożąc mi palcem, kieruje się w stronę przeciwną, w stronę sądu.
Nie wiedząc, co się wydarzyło i czy nie będę miał problemów przy wylocie z kraju po dotarciu do nowego hotelu, Residence Saint James w Somone, skontaktowałem się z polską ambasadą. W rozmowie pani konsul zapewniła mnie, że ponieważ to piątek, dzień modlitw, więc wszystko działa w niepełnym zakresie, podobnie jak w sobotę. A skoro wylatujemy w niedzielę, to najprawdopodobniej nic się nie wydarzy. Niemniej – gdyby coś się jednak miało wydarzyć, to ona może mi wysłać jeszcze w ten dzień, 9 marca 2018, listę adwokatów w Senegalu, którą dysponują, oraz listę adwokatów z ambasady Wielkiej Brytanii, bo tam są adwokaci mówiący po angielsku. Pani konsul dodała jeszcze informację, która spowodowała, że koniec wakacji był dramatyczny - że gdybym został aresztowany, to muszę wiedzieć, że warunki w senegalskich więzieniach są tragiczne i że wtedy lepiej żeby moja żona nie wylatywała z Senegalu, bo będzie mnie musiał ktoś na miejscu dokarmiać. Wobec mojej cukrzycy pobyt w więzieniu bez leków i odpowiedniego pożywienia prawdopodobnie skończyłby się szybko moją śmiercią. Ale możliwe, że śmierć przyniosło by coś innego, nawet jeszcze szybciej.
Ostatnie dwa dni wobec tej perspektywy były trudne. Wyobraźnia pracowała, szczególnie że miała pożywkę w postaci lektury książki przeczytanej kilka lat wcześniej: „12 x śmierć” - o chłopaku, który ze swojej głupoty wylądował w tajskim więzieniu z dwunastokrotnym wyrokiem śmierci. Książka dość szczegółowo przybliża szczegóły pobytu w więzieniu w krajach uchodzących powszechnie za odrobinę mniej cywilizowane.
Nie pomagał ciepły basen, bliskość oceanu, przyjemne i czyste otoczenie. Pomagał alkohol i kontakt z normalnością (do teraz mam ogromny sentyment do filmu "Strażnicy galaktyki", który wówczas udało nam się obejrzeć w piątek wieczorem na TVN-ie na małym ekranie telefonu). Pociechą była rozmowa z pewnym Francuzem - turystą, ale powiązanym w jakiś sposób biznesowo z Senegalem. We trójkę byliśmy jedynymi gośćmi w hotelu. My wylegiwaliśmy się na leżakach pod palmami, a on leniwie moczył się w basenie - w tych okolicznościach tematyka naszej rozmowy wydawała się mocno abstrakcyjna. Pytaliśmy go o zdanie, co tak naprawdę może mi grozić. No i jego zdaniem absolutnie nic. Jesteśmy biali i, jego zdaniem, w kraju takim, jak Senegal, mamy status znacznie wyższy, niż przeciętny człowiek. Nikt nie ośmieli się zatrzymać białego turystę na lotnisku. Abstrahując od takiego parakolonialnego punktu widzenia to była pociecha - bardzo nam potrzebna.
W niedzielę rano uznaliśmy, że co się ma wydarzyć, to się wydarzy. I pojechaliśmy taksówką na lotnisko.
Gdy celnik, podczas sprawdzania naszych paszportów, wspomniał o Lewandowskim (przypominam - byliśmy trzy miesiące przed mundialowym meczem Polska-Senegal, który, nota bene, przegraliśmy) poczuliśmy, że kamienie na naszych sercach zaczynają się chwiać i kruszyć. Gdy po przejściu kontroli paszportowej, w hali odlotów lotniska Blaise Diagne International Airport zamawialiśmy pożegnalną kolejkę senegalskiego piwa La Gazelle i chwilę później opuszczaliśmy Senegal kamienie spadły zupełnie, a zastąpiła je euforia. i myśl, że może to już czas najwyższy, by w krajach trudnych nie szukać przygód.
Jeszcze po powrocie do Polski:
Po wykonaniu tych zupełnie bezcelowych czynności zeszło ze mnie powietrze i pożegnałem się finalnie z Senegalem, którego, zaskakująco, nie wspominam źle, ale który jest już dla mnie zamknięty - nie mam pewności, czy w przyszłości w ogóle udało by mi się do tego kraju wjechać. Być może rację miał Francuz poznany w Somone - ale ja nie mam zamiaru tego sprawdzać.
:-)
Dziękuję za uwagę.
- wystawiłem niezbyt pochlebne opinie o pensjonacie Mbékhmi Beau Rivage w Mbour starając się podać przyczynę właśnie takich opinii,
- wysłałem list do właściciela pensjonatu (ze zwrotnym potwierdzeniem odbioru, które nie dotarło do mnie do dnia dzisiejszego - 17 kwietnia 2021, czyli trzy lata po wysłaniu listu...),
- wysłałem list do Expedii, w którym domagałem się odszkodowania (zlekceważony, czemu nie należy się dziwić, ale nie udało mi się znaleźć poważnego prawnika, który chciałby się tym zająć) oraz
- napisałem i wysłałem mejl do Alioune Sarr, Ministra Turystyki i Transportu Lotniczego Senegalu.
Po wykonaniu tych zupełnie bezcelowych czynności zeszło ze mnie powietrze i pożegnałem się finalnie z Senegalem, którego, zaskakująco, nie wspominam źle, ale który jest już dla mnie zamknięty - nie mam pewności, czy w przyszłości w ogóle udało by mi się do tego kraju wjechać. Być może rację miał Francuz poznany w Somone - ale ja nie mam zamiaru tego sprawdzać.
:-)
Dziękuję za uwagę.